środa, 5 sierpnia 2015

PROLOG

Bycie pokojówką to na prawdę ciężka sprawa.
Niestety za bardzo nie miałam wyboru, musiałam pracować w pałacu Madame Musick jako pokojówka, bo nie było mnie stać na porządną szkołę, a szkoła dla służby jako jedyna nie była płatna. Moja wyżej wspomniana pani nienawidziła mnie z całego serca i przy każdej możliwej okazji próbowała się mnie pozbyć, albo utrudnić mi życie jeszcze bardziej- nawet wtedy kiedy wydawało się że bardziej już się nie da. Pewnego razu nawet specjalnie, niczym szalona pięciolatka, wysmarowała cały dywan ciastem z jagód, żebym musiała go prać w rzece. Była wtedy zima, rzeka prawie zamarzała, woda była niemiłosiernie zimna i moje palce po pewnym czasie zaczęły krwawić od tego mrozu. Innym razem rozpruła cztery swoje ogromne poduszki, rozrzuciła pierze po całym korytarzu, a potem kazała mi je pozbierać i naprawiać. No chora kobieta! Od samego początku szukałam jakiejś okazji żeby od niej uciec, ale to nie było takie łatwe. Pokój w którym spałam z innymi pokojówkami był strzeżony w nocy przez dwa ogromne psy. W dzień były potulne jak baranki, biegały i merdały sobie ogonkami z wywalonymi jęzorami, dawały się głaskać, ale w nocy nie można było obok nich przejść bo zaraz zaczynały szczekać i warczeć budząc wszystkich, w tym Madame Musick co skutkowało w najlepszym przypadku dodatkową pracą i spaniem w piwnicach przez tydzień. Tego nikt nie chciał, w tym ja, więc po trzech próbach w końcu zrezygnowałam z ucieczki i biernie czekałam na jakikolwiek list od zarządców innych pałaców, albo ze szkoły dla służby. Tak, ze szkoły dla służby. Oczekiwałam na list od nich w sprawie przydziału do grupy mentorek-juniorek, co byłoby równoznaczne z powrotem do szkoły, lecz tym razem pomagałabym nowym uczennicom, jednak taki list jak na złość nie chciał przyjść. A jestem stuprocentowo pewna że Madame nie ukrywałaby go przede mną i z chęcią by się mnie pozbyła jak najszybciej by się dało, w sumie, kiedyś nawet sama mi mówiła że najlepiej jakby mnie tutaj nigdy nie było i że z chęcią by się mnie pozbyła już dawno przy pierwszej lepszej okazji. Niestety taka okazja nie nadchodziła, a my byłyśmy skazane na siebie nawzajem , chociaż głównie ja na nią, przez długie, dwa lata, które ciągnęły się jak makaron, albo roztopiony ser na pizzy.
Aż do poprzedniego wtorku.
Wtedy na pięknym, karym koniu przybył posłaniec odziany w  biały mundur, a to oznaczało że jest to tylko sprawa odnośnie prywatnego majątku, Madame Musick i zarządzania nim. Innymi słowy, była albo coś dłużna, albo miała czegoś za dużo, albo dostała za mało. Jak się później okazało, przyjechał oznajmić że Madame Musick przekroczyła limit posiadanych u siebie służących o jedną osobę i że musi jedną właśnie osobę oddać w ręce innego zarządcy, właściciela, po prostu coś musi z tym zrobić. W innym przypadku musiałaby zapłacić wysoką grzywnę, albo wykupić pozwolenie-równie kosztowne- na posiadanie kolejnej służącej, lub służącego.
Jak się łatwo domyśleć, Madame kazała oddelegować jedną służącą i równie łatwo się domyśleć że to właśnie ja zostałam oddelegowana. Następnego dnia wraz ze wschodem słońca pod posiadłość Madame przyjechał mały, lecz wygodny brązowy powóz  przysłany przez okręgowy zakład zarządzania służbą, lekko zaspana wsiadłam do środka i powóz od razu ruszył, podskakując lekko na wybojach. Jechaliśmy szybko, w pewnych momentach krajobraz rozmazywał mi się a oknem, a do uszu zaczynał dolatywać przyjemny świst powietrza. Mijaliśmy głównie wsie, a to oznaczało że jechaliśmy jak najkrótszą, polną drogą, mijając kręte uliczki miast. Cała podróż powozem trwała około sześciu godzin i byłam tym dosyć zmęczona i znudzona. Kiedy stanęłam wreszcie przed budynkiem OZZS, myślałam że chwilę tam pobędę i będę mogła odpocząć i rozpakować się w jednym z pokoi w poczekalni, albo przynajmniej się przespać, jednak niestety nie było mi to dane. Weszłam do środka i od razu zostałam wyprowadzona i wpakowana do kolejnego powozu, po czy zostałam w trybie przyspieszonym wysłana na południe kraju. Jechałam łącznie przez sześć dni i dzisiaj, to znaczy że dopiero w poniedziałek nad ranem dojechałam do swojego nowego miejsca pracy i nowego domu przy okazji. Kiedy powóz się zatrzymał, od razu szeroko otworzyłam drzwi i odetchnęłam świeżym powietrzem. Poczułam zapach morza i kwiatów. Pamiętam że byłam nad morzem wcześniej tylko jeden, jedyny raz i to w dodatku jak miałam dziesięć lat, ale ten zapach na długo zapisał mi się w pamięci. Zastanawiałam się, kto mógłby mieszkać tak blisko morza i kto mógłby potrzebować kolejnej służącej. Po paru chwilach zdałam sobie sprawę ,że tylko jedna osoba w całym królestwie Sujoni ma swoją siedzibę bezpośrednio nad morzem, prawie na krawędzi klifu. A tą osobą był książę Donghae. Jako jedyny z jedenastu książąt rządzących w naszym pięknym kraju, zaryzykował i postawił swój zamek prawie na krawędzi klifu wpadającego stromą ścianą do wody podczas przypływu i tworzącego skalną ścianę nie do przejścia podczas odpływu, jednocześnie narażając swój zamek na to, że kiedy klif się obsunie, to właśnie razem z zamkiem. A wszystko z wielkiej miłości do morza...i owoców morza.
 Wyskoczyłam lekko z powozu i kiedy już pewnie stanęłam na kamiennej ścieżce trzymając mocno w ręce swoją skórzaną walizkę, powóz odjechał z głośnym stukotem, a zza niego wyłonił się wysoki, starszy mężczyzna z poważną miną, ubrany we frak. Od razu domyśliłam się ,że jest to kamerdyner, albo ktoś w tym rodzaju.
- Panna Lacie Scherbert?- spytał obojętnym, a nawet lekko gardzącym głosem. Lekko kiwnęłam głową na potwierdzenie.- A więc proszę za mną.
Bez pośpiechu podążyłam za nim drogą prowadzącą do zamku, ciągnąc za sobą swoją walizkę której drewniane koła wydawały przyjemny dla ucha stukot o kamienną ścieżkę. Powolnym krokiem szliśmy krętymi alejkami prowadzącymi pomiędzy różnokolorowymi krzewami tworzącymi coś na kształt labiryntu, potem pomiędzy grządkami z kwiatami różnych gatunków, które pachniały i wyglądały nieziemsko. Później przeszliśmy wyłożoną deskami ścieżką przez idealny, symetryczny owocowy sad, aż w końcu dotarliśmy pod otwarte wrota zamku. Weszliśmy do środka, wewnątrz panował półmrok, od razu kiedy moje oczy przyzwyczaiły się do małej ilości światła, zauważyłam około trzydziestu osób stojących pod przeciwległą ścianą pomieszczenia. Spojrzałam zdezorientowana na mężczyznę stojącego obok, bo nie za bardzo wiedziałam, co mam teraz zrobić. Na szczęście od razu dostrzegł moje pytające spojrzenie i pochylając się do mnie lekko, wytłumaczył szeptem:
- To twoje przyszłe, a raczej teraźniejsze pracownice. Musisz okazać im szacunek poprzez ukłonienie się każdej z osobna.
No cóż, przyznam szczerze że nie po raz pierwszy spotkałam się z czymś takim. U Madame Musick było podobnie, ale tam musiałam ukłonić się tylko przełożonej pokojówek, która w sumie był jedyną osobą która mnie później w miarę lubiła. Trochę mnie zdziwiło jednak, że tym razem muszę ukłoni się wszystkim, a poza tym jednocześnie zdziwiłam się że w tak dużym zamku jest tylko tyle służących. No ale co kraj to obyczaj, a obyczaje należy szanować, a poza tym pomyślałam ,że im mniej ludzi, tym krócej to zejdzie. Powoli podeszłam do stojących w szeregu pod ścianą ludzi i każdemu z osobna ukłoniłam się wolno, z szacunkiem. Niektóry mruknęli coś na powitanie, jaką przydatną uwagę, zwykłe "witaj", albo coś czego wolałabym nie usłyszeć. Kiedy już skończyłam się kłaniać, moi nowi współpracownicy ukłonili się również mnie, a potem potem wszyscy prócz jednej z pokojówek, skierowali się w jednym kierunku i zniknęli za rogiem. Pozostała kobieta westchnęła głośno z dającą się wyczuć irytacją.
- Pokażę ci gdzie śpimy i potem pokoje które będziesz ogarniała- powiedziała znudzonym głosem i machnęła ręką.- No więc chodź za mną.
Posłusznie podążyłam za nią. Najpierw skręciłyśmy tam gdzie reszta służących, okazało się że za rogiem są małe drzwiczki, a za nimi schodki prowadzące w dół. Kobieta zaczęła po nich schodzić więc bez słowa sprzeciwu ruszyłam za nią. Kiedy schody się skończyły, weszłyśmy do ciemnego, wąskiego korytarza który po paru metrach skręcał w lewo. Kobieta która mnie prowadziła, ruszyła prosto przed siebie, skręcając w ostatnim momencie w lewo, kiedy podążyłam za nią, zobaczyłam że na zakręcie korytarz dzielił się na dwa- jeden idący prosto, a drugi właśnie w lewo. Dogoniłam służącą i po paru chwilach znalazłyśmy się w dużym pokoju z poustawianymi w rzędach po trzy drewnianymi, prostymi łóżkami.
- Śpisz tam- wskazała łóżko w rogu z wysuniętą lekko dolną szufladą.- Zostaw walizkę, będzie ci tylko przeszkadzała. I uniform masz w szufladzie. Przebierzesz się jak wrócimy
Posłusznie odłożyłam walizkę na łóżko, pobieżnie oglądając miejsce w którym się znalazłam. Było czysto i prosto, czyli tak jak zwykle w pokojach służby. Wyjęłam swój uniform z szuflady chcąc rzucić na niego okiem, jednak kobieta popędziła mnie skinienie głowy i posłusznie poszłam zwiedzić tą część zamku, którą miałam się zająć i która w pewnym senie, według mojego pokrętnego myślenia, miała należeć do mnie.