czwartek, 3 września 2015

Rozdział 1

Obowiązki Lacie Scherbert:
- Przynoszenie śniadania do sypialni numer 1 w poniedziałki i środy (godzina 8.30).
- Zadbanie w sypialni numer 1(podczas nieobecności aktualnie zamieszkującej tam osoby), o kwiaty w wazonach i o to, żeby kurze były starte, a łóżko pościelone.
- Polerowanie sreber i czyszczenie porcelany(po popołudniowej herbacie i po obiedzie).
- Dowożenie w piątek i poniedziałek obiadu z kuchni do jadalni(godzina 15.00).
- Sprzątanie naczyń po kolacji w piątek, sobotę i niedzielę(godzina 20.00).
- Codzienne wytrzepywanie pościeli z sypialni numer 1 oraz wymiana pościeli co tydzień w środę.
- Trzepanie dywanów w każdą ostatnią sobotę miesiąca (godzina 14.00).
+ oraz ewentualne dodatkowe zajęcia wyznaczone podczas okresu roboczego.

Dokładnie to było napisane na kartce którą znalazłam na swoim łóżku po powrocie do pokoju po podróży przez zamek. Oczywiście od razu przyczepiłam ją do ściany kawałkiem taśmy samoprzylepnej*, którą zawsze miałam pod ręką i szybko poszłam się przebrać w mój nowy uniform. Tak jak myślałam, nie było to nic niezwykłego. Zwykła, bawełniana sukienka do kolan w czarno-szare, pionowe paski, białe skarpety za kolano, czarne pantofle na niskim obcasie z zaokrąglonymi czubkami, biały fartuszek obszyty na krawędziach koronką, białe, bawełniane rękawiczki i koronkowa opaska na włosy w tym samym kolorze, oczywiście drugi zestaw na zmianę wyglądał jednakowo. Czyli jak już wspomniałam- nic specjalnego, po prostu zwykły strój roboczy. Kiedy wyszłam z łazienki, akurat wybijała ósma, więc uznałam ,że najlepiej jak już dzisiaj porządnie wezmę się do pracy i ,że najlepiej jak od razu zaniosę śniadanie do owego pokoju. Kiedy weszłam z powrotem do sypialni aby odłożyć moje ubranie, od razu spojrzałam na szczegółowy plan zamku rozrysowany na suficie i po małych komplikacjach, odnalazłszy kuchnię, odszukałam którymi korytarzami można tam dotrzeć i ruszyłam najkrótszą możliwą trasą. Na początku szłam szerokim korytarzem, ściany były niebieskie, a podłoga była wyłożona czarnymi dywanami. Następnie weszłam do korytarza dla służby, był ciasny, ściany i podłoga były nagie, a w powietrzu unosił się zapach środków czystości i pasty do butów. Potem wyszłam drzwiami nad którymi wisiała tabliczka z wyraźnym napisem "kuchnia" i chwilę szłam innym niebiesko-czarnym korytarzem aż doszłam do dużych drewnianych drzwi bogato rzeźbionych w kwiatowe wzory. Wydobywał się zza nich przyjemny zapach, przywodził na myśl stos naleśników oblany czekoladą. Jak najciszej potrafiłam, weszłam do środka i od razu zauważyłam ustawione w rzędzie drewniane wózki na jedzenie, były ponumerowane liczbami od 1 do 13, domyśliłam się że to oznaczenia pomagający się zorientować który wózek ma iść do którego pokoju, bo oczywiście potrawy na nich ułożone były różne. Rozejrzałam się pobieżnie po pomieszczeniu i trochę zdziwiłam się że kiedy spojrzałam na po chwili zauważony zegarek była już 8.10. Od razu nasunęło mi się pytanie, czy aż 10 minut szłam z sypialni do kuchni? To było trochę niepokojące i w przyszłości mogło skutkować nawet moją niepunktualnością, co również mogło się nieprzyjemnie skończyć, ale uznałam że na razie nie będę się tym przejmowała. Więc po chwili stania przy drzwiach, postanowiłam że zabiorę wózek i jak najszybciej skieruję się do pokoju który wcześniej pokazywała mi moja przełożona. Jednak uznałam że na początek lepiej poinformować kucharza, czy kogokolwiek pracującego w kuchni, albo chociażby kogoś kto ty aktualnie był, że zabieram wózek, żeby nie było potem nieporozumień i różnych nieprzyjemności. Weszłam więc wgłąb kuchni, próbując nie strącić nic z szafek i wysepek kuchennych po brzegi wypełnionych garnkami, talerzami i produktami spożywczymi. Ucieszyłam się widząc mężczyznę w wysokiej, białej czapce i długim fartuchu, stojącego nad garnkiem z drewnianą łyżką w ręce, oczywiście od razu domyśliłam się że to kucharz, więc zawołałam głośno:
-Dzień dobry!-machając jednocześnie ręką, żeby mógł mnie zauważyć zza góry naczyń i wcześniej wspomnianych garnków.
Mężczyzna odwrócił się gwałtownie w moją stronę lekko zdziwiony, z pytającym wyrazem twarzy.
- Mogę już zabrać wózek do sypialni numer jeden?- spytałam, lekko niepewnym głosem nerwowo poprawiając grzywkę.
- Huh...nigdy się nie nauczą...-mruknął pod nosem kucharz z wyraźną dezaprobatą.- Bierz ten wózek i się mnie więcej o to nie pytaj. Przeszkadzasz!-ostatnie słowo wypowiedział zdecydowanie głośniej.
- Dziękuję- dygnęłam lekko, nie wiadomo po co, bo kucharz zdążył się już odwrócić i wróciłam po wózek, ponownie lawirując pomiędzy szafkami i wysepkami kuchennymi.
Po chwili wyjechałam z nim na korytarz i wróciłam na ukrytą, wąską klatkę schodową dla służby. Ostrożnie wciągnęłam go na pochylnię- bo sypialnia numer jeden była na pierwszym piętrze- starając się utrzymać jego blat w poziomie i po tym jak już pewnie stanęłam na prostej drodze, popchałam wózek długim korytarzem, rozgałęziającym się we wszystkie strony, z fluorescencyjnymi tabliczkami co parę kroków. Odnalazłam "drogowskaz" wskazujący w prawą stronę, z napisem "sypialnie", po chwili znalazłam rozsuwane drzwi ukryte pod postacią ściany. Wyszłam na szeroki, tym razem utrzymany w złoto-szmaragdowej kolorystyce, korytarz i ruszyłam w stronę pierwszej sypialni, czyli na sam jego koniec. Pod ścianą naprzeciwko mnie stał ogromny zegar z wielkim wahadłem. Spojrzałam na niego- pchając jednocześnie wózek po grubym, szmaragdowym dywanie, co szło dosyć opornie, przez kółka które co chwilę wplątywały się w jego włókna- i okazało się że jakimś cudem mam jeszcze siedem minut. Westchnęłam cicho z irytacji i stanęłam obok zegara w pełnej gotowości. Z braku konkretnego zajęcia poczęłam wsłuchiwać się w jego głośnie tykanie. Tik-tak tik-tak tik-tak. Ten dźwięk był uspokajający, ale jednocześnie wsłuchiwanie się nie powodowało że nagle pojawiało się jakieś zajęcie. Z braku pomysłu co zrobić z dodatkowym czasem, postanowiłam spojrzeć na wózek i sprawdzić, czy coś się nie przesunęło, nie spadło itp. Tak jak to można było przewidzieć, okazało się, że sztućce przekrzywiły się lekko w bok, prawdopodobnie podczas wjeżdżania na pochylnię, albo przeprawy przez dywan, więc z największą ostrożnością i delikatnością na jaką mogłam się zdobyć, poustawiałam je tak jak poustawiane być powinny, czyli równo i porządnie. O dziwo, zajęło mi to aż cztery minuty, no ale precyzja wymaga czasu. Jednak mimo że zajęło mi to trochę czasu i tak zostały kolejne trzy minuty. Uznałam że po prostu poczekam, aż wskazówka sekundowa okrąży tarczę trzy razy, a potem wejdę do pokoju. Wpatrzyłam się w lekko pożółkłą tarczę zegara i we wskazówki krążące dookoła. Pierwsze, szybkie okrążenie, potem drugie okrążenie, podczas którego wskazówki lekko się ociągały i jakby jeszcze wolniejsze, trzecie okrążenie podczas którego uznałam że wskazówki owego zegara wolniej już mogą tylko stać. Mimo wszystko minęło mi to dosyć szybko, więc nie zwlekając już dłużej, po cichu otworzyłam drzwi i weszłam do środka.
-Dzień dobry, śniadanie- zawołałam wesoło od progu, przywdziewając na twarz najbardziej promienny uśmiech na jaki było mnie stać- tak jak miałam to w zwyczaju kiedy podawałam śniadanie córce Madame Musick.- Śniadanie?- Powiedziałam już trochę ciszej, kiedy już rozejrzałam się po pokoju i nikogo nie zauważyłam. Jednak od razu założyłam że ktoś na pewno w nim był, bo inaczej bez sensu byłoby przywożenie tutaj jedzenia.
Kiedy już miałam wejść wgłąb pokoju, żeby poszukać tajemniczego mieszkańca, zza rogu wyszedł lekko zaspanym krokiem mężczyzna. Stanęłam jak wryta, bo od razu zdałam sobie sprawę z tego, że stoję przed księciem Donghae. Widać było że dopiero co wstał z łóżka, a nawet bardzo możliwe że właśnie ja go obudziłam. Po pierwsze- na to że dopiero się obudził wskazywała czarna piżama. Poza tym miał fryzurę w dość dużym nieładzie i lekko zaspany wzrok. Mimo wszystko uznałam wtedy w duchu, że wygląda nieziemsko, niczym anioł, a w każdym bądź razie lekko zaspany anioł.
I oczywiście przez tą jedną, dosyć niepożądaną myśl, zaczęłam się nieznośnie rumienić,  spuściłam więc głowę żeby nie było widać mojej zarumienionej twarzy, żeby zakryły ją moje różowo-niebieskie włosy.
- Dzień dobry, przywiozłam śniadanie- powiedziałam, popychając lekko wózek w jego stronę, a mój głos zabrzmiał nieprzyjemnie cicho, jak zwykle kiedy czuję się trochę niezręcznie.
Po chwili wahania podniosłam lekko głowę i zobaczyłam jak książę się uśmiecha, a jego uśmiech należał do najpiękniejszych jakie dane mi było zobaczyć.
- Wreszcie mogę jeść!- zawołał z radością w głosie i zabrał rzeźbioną, drewnianą tacę z wózka po czym położył ją na biurku które stało naprzeciwko drzwi.- Wcześniej w poniedziałki przychodziła Nadia, ciebie chyba nigdy wcześniej nie widziałem. Jak ci na imię?- spytał opierając się o ścianę.
- Nazywam się Lacie Scherbert, panie- przedstawiłam się, kłaniając się lekko.
- Miło poznać- powiedział i usiadł przy biurku, po czym zaczął jeść śniadanie.
Życzyłam mu smacznego i lekko zmieszana ruszyłam z wózkiem w stronę drzwi.
-Mogę cię o coś poprosić?- usłyszałam za plecami kiedy już prawie przekroczyłam próg drzwi.
- Tak?- odwróciłam się ponownie i uśmiechnęłam się bezwolnie widząc jak książę bez patrzenia próbuje wyłowić z sałatki owocowej winogrono, niestety bez skutku, bo non stop mu uciekało.
- Czy dałabyś radę przynosić śniadanie trochę wcześniej?- spytał i w końcu udało mu się złowić wcześniej niechwytny owoc.
- Postaram się panie- odpowiedziałam tym razem już głośniej. Ponownie ukłoniłam się lekko i po raz kolejny odwróciłam się w stronę drzwi.
Nacisnęłam klamkę i wypchnęłam wózek na zewnątrz, po czym sama wyszłam na korytarz. Przywołałam w myślach obraz księcia próbującego schwytać winogrono i uśmiechnęłam się lekko. Po chwili jednak pomyślałam że dawno sama nie jadłam...ostatnio jakiś dzień temu szybkie śniadanie w przydrożnej tawernie "Pod Gruszą", które nie było zbyt smaczne, ani sycące. Na samą myśl o tym ile godzin jestem o pustym żołądku zakręciło mi się w głowie. Zachwiałam się lekko na boki, ale wytrwale ruszyłam przed siebie. Jednak okazało się że byłam zbyt wypompowana z energii, przeszłam tylko kilka kroków przyozdobionych chwianiem się na boki kiedy poczułam że już dalej raczej nie dojdę o własnych siłach i zanim cokolwiek zdążyłam zrobić, upadłam bez sił na ziemię i w kilka chwil spowiła mnie ciemność.
***
Obudziłam się i od razu zdałam sobie sprawę że minęło dość dużo czasu. Po chwili byłam już pewna tego że już nie leżałam na podłodze w korytarzu, bo podłoga była twarda, a to na czym leżałam w tej chwili, było miękkie. W końcu otworzyłam otworzyłam oczy- bo nie było sensu udawać że jestem nieprzytomna- i zobaczyłam pokryty płaskorzeźbami, biały sufit. Niestety mimo owego, dosyć szczególnego szczegółu, ciągle za bardzo nie wiedziałam gdzie się znalazłam. Jednak jedna sprawa się rozwiązała, już na pewno wiedziałam na czym się znalazłam, a mianowicie, leżałam na miękkiej sofie, obitej przyjemnym w dotyku niebieskim materiałem. Chciałam się rozejrzeć po otoczeniu, bo może bym skojarzyła gdzie mogłabym się znajdować, więc spróbowałam się podnieść na rękach żeby mieć większe pole widzenia, ale mimo że trwałam w nieprzytomności zapewne dość długi czas i że według logiki rządzącej moim ciałem powinnam mieć chociaż trochę siły, wciąż jej nie miałam i od razu opadłam na sofę z powrotem, powodując przy tym cichy odgłos uderzenia. Od razu po tym usłyszałam szybkie kroki gdzieś niedaleko, a po chwili zauważyłam nad sobą zmartwioną twarz, zdziwiłam się bo należała do księcia Donghae.
- Dobrze że się obudziłaś- powiedział. I wtedy obok jego głowy pojawiła się głowa jakiejś kobiety.
- Musisz coś zjeść kochanieńka- powiedziała owa kobieta, którą na pewno widziałam pierwszy raz w swoim życiu, i razem z księciem pomogła mi usiąść.- Masz, zjedz czekoladę, natychmiastowy zastrzyk energii- podała mi tabliczkę ciemnej czekolady i ponagliła żebym zjadła. Nie wzbraniałam się. Kto normalny by się wzbraniał przed zjedzeniem czekolady?- I nie zapomnij zjeść kolacji, bo obiad dla służby cię niestety ominął- dodała po chwili.
I wtedy przypomniałam sobie sprawę że jestem przecież tylko służącą! I że w związku z tym nie powinno się tak o mnie martwić, bo nie ma o co. I że mam dowozić w poniedziałki obiad do jadalni.
- Przepraszam, która godzina?- spytałam słabym głosem.
- 14.50- usłyszałam w odpowiedzi.
Moja reakcja była natychmiastowa. Z wielkim wysiłkiem wstałam z sofy i z zamiarem dojścia do kuchni, zrobiłam krok. I to by było na tyle, bo od razu po zrobieniu tego jednego kroku, zostałam chwycona za ramiona i posadzona z powrotem na sofie.
- Przełożona już wyznaczyła kogoś innego- powiedziała kobieta uśmiechając się z widocznym rozbawieniem. Czyżby bawiło ją to że pracę stawiałam na pierwszym miejscu?
- W końcu nie było wiadomo kiedy się obudzisz- dodał książę uśmiechając się przyjaźnie. A może mi się tylko wydawało?
- No to co ja ma robić?- spytałam, a mój głos po raz kolejny zabrzmiał słabiej niż bym tego chciała.
- Jak na razie, poleżysz trochę w łóżku- odpowiedziała kobieta wzruszając ramionami.- Pójdziesz ze mną do sali regeneracji, bo wiesz, podczepimy ci jeszcze na pół godzinki vitalizer i już nie będziesz chodzącym zombie.
- Em...no to chodźmy...-ponownie ledwo sama się słyszałam.
Podniosłam się ostatkami sił z sofy i z pomocą kobiety wyszłam z pokoju. Zdałam sobie sprawę że nie wiem jak ma na imię. Więc od razu spytałam ją o to.
- Mam na imię Marge, odpowiadam tutaj za zdrowie i stan fizyczny mieszkańców i służby. Czyli jestem czymś na kształt pielęgniarki.
- Miło panią poznać, ja jestem Lacie- spróbowałam się uśmiechnąć.
- Drogie dziecko wiem jak masz na imię- Margę zaśmiała się serdecznie.
Trochę się zdziwiłam że zna moje imię, bo w końcu skąd może znać moje imię? Ale ostatecznie "w duchu wzruszyłam ramionami" i skupiłam się na stawianiu kroków, w końcu musiałam dotrzeć do sali regeneracji, żeby właśnie nie musieć się skupiać na stawianiu kroków i żeby to nie było aż tak trudne. Okazało się że owa sala regeneracji znajdowała się w piwnicy, na samym końcu korytarza. Od razu pomyślałam że jakiś idiota to projektował. Bo jak ktoś się źle czuje to nie będzie miał raczej siły żeby tyle przejść, prawda? No, ale jak trzeba to trzeba. Przeszłyśmy dosyć wolno przez wyżej wspomniany korytarz i weszłyśmy do środka. Marge pomogła mi się położyć na leżance stojącej pod pomalowaną na jasno niebiesko ścianą i zniknęła za parawanem pomalowanym w różowe flamingi. Oczywiście po chwili wróciła trzymając już dobrze mi znany z posiadłości Madame Musick vitalizer. Było to doprawdy dziwaczne urządzenie. To średniej wielkości metalowa kula z której wychodziły różnej długości rurki w liczbie sześciu. Podłączało się je do ciała, al vitalizer wysyłał przez skórę energię witalną która przybierała różne odcienie fioletu. Oczywiście chyba nie muszę mówić że w parę chwil Marge podłączyła do mnie to ustrojstwo. Uczucie jakiego doznawało się kiedy z vitalizera przepływała energia było dosyć przyjemne, ale niestety tylko na początku. Najpierw po całym ciele rozlewało się przyjemne ciepło i owe ciepło utrzymywało się chwilę, potem zmieniało się to powoli w nieprzyjemne zimno, by ponownie przejść w ciepło, tym razem już mniej przyjemne niż na początku, bo jednocześnie całe ciało ogarniało mrowienie. Na koniec ciało drętwiało...i tak trzeba było przeleżeć piętnaście minut, najlepiej bez ruchu. Tak też zrobiłam i odleżałam swoje. Dodam tylko ,że ten czas bardzo się dłużył. W końcu pielęgniarka podłączała ode mnie te wszystkie rurki, a ja, tym razem samodzielnie, wstałam.
- Lepiej już?- spytała Marge. 
- Zdecydowanie- przytaknęłam i  tym razem, ku uciesze, wyraźnie usłyszałam własny głos.
- To dobrze...-westchnęła z ulgą.- Wiesz, nie chcemy by ktoś podzielił los Nadii, albo Hany.
- Poda pani więcej szczegółów?- spytałam z nadzieją na usłyszenie czegoś ciekawego.
- A więc...-wyraźnie się zawahała.- Zostałaś wezwana tak naprawdę na zastępstwo Hany która została znaleziona martwa na brzegu morza. Przyczyną zgonu, było podobno utonięcie. Ale w międzyczasie Nadia umarła z wygłodzenia. Głodziła się bo miała ogromne kompleksy na punkcie swojej figury i oczywiście przerodziło się to w obsesję i w końcu w anoreksję. Znaleźliśmy ją martwą na jej łóżku. Okazało się potem ,że długo nie pojawiała się w stołówce. Wyglądała jak szkielet, ale co ciekawsze uniform wszystko ukrywał...gdybyśmy wiedzieli wcześniej, może by do tego nie doszło...
Oczywiście zadziałała moja bujana wyobraźnia, która myślała dosyć nietaktownie i od razu przed oczami zobaczyłam dwa duchy idące ramię w ramię przez korytarz, straszące kogo popadnie, a czasami płaczące pod ścianami. Po moich plecach przeszedł nieprzyjemny dreszcz na samą myśl o tym.
- To straszne-tyle tylko zdołałam powiedzieć. Po czym pożegnałam się z Marge i wyszłam na ciemny, piwniczny korytarz.





*to jest alternatywny świat, toteż kreuję go w dosyć dziwny, niezrozumiały sposób, w tym wrzucając właśnie taśmę klejącą do owego świata ;-p Albo też różne nieistniejące, dziwne przedmioty. W przyszłości dodam "spis dziwności" ;-)
**OBRAZEK wykonany przez moją siostrę Klaudię :-)