sobota, 3 października 2015

Rozdział 2

Wróciłam do pokoju, a przez całą drogę do mojego łózka towarzyszyły mi różnego rodzaju spojrzenia innych służących przebywających akurat w sypialni, od wyrażających bezbrzeżne zdziwienie, po te które mówiły "idź stąd bo zaraz dostaniesz krzesłem". Ponownie czułam się dosyć niezręcznie, ale przecież musiałam to jakoś w końcu znieść i też jakoś dojść do swojego łóżka.
Ulga po użyciu vitalizera jest niestety krótkotrwała, trwa najwyżej trzy godziny głównie w przypadkach kiedy osoba z niego korzystająca przedtem weźmie zimny prysznic, a już najlepiej w tym czasie jest coś zjeść, albo napić się czegoś kalorycznego, żeby pojawiła się energia spożywcza, a nie tylko ta z vitalizera. Akurat tak dobrze się złożyło ,że służący mogli zjeść swoją kolację najwcześniej już o siedemnastej trzydzieści, więc całkowicie mieściłam się w czasie.
Oczywiście musiało zdarzyć się coś nieprzewidywalnego, bo inaczej to by nie było moje życie, które w żadnym wypadku nie jest przewidywalne. A co do owej nieprzewidywalnej rzeczy, na moim łóżku znalazłam białą, papierową torbę z nadrukowanymi precelkami. Obok leżała, zgięta na pół kartka. Pisało na niej:

"Marge kazała ci przynieść coś do zjedzenia, bo nie było cię na obiedzie...no to tyle, reszta w środku.
- Naczelny kucharz Stefan von Bolognese"

Innymi słowy- jedzenie już miałam zapewnione, więc nie musiałam się w żadnym wypadku martwić tym, czy moja energia z vitalizera dotrwa do kolacji, czy też nie i czy nie zemdleję naglę w drodze na jadalnię. Oczywiście od razu zajrzałam do wnętrza torby bo na samą myśl o jedzeniu dopadł mnie głód. W środku leżały dwie, puszyste, pełnoziarniste bułki, duże, czerwone jabłko i butelka świeżego, marchwiowego soku. Dla mnie to był w tamtej chwili posiłek wręcz idealny, więc od razu zabrałam się do spożywania owych smakowicie wyglądających produktów spożywczych, zajęło mi to nie więcej niż pięć minut, ale jak człowiek jest tak bardzo głodny jak ja akurat wtedy byłam, to tak już jest. Dopiero po całkowitym opróżnieniu torebki, zauważyłam że na dnie leży jakaś pozaginana kartka. Odwinęłam ją i przeczytałam:

"Dnia jutrzejszego wyręczysz Cloe, która wykonała większość obowiązków które ty miałaś wykonać, w jej niektórych obowiązkach i zaniesiesz śniadanie do sypialni numer 2, oraz posprzątasz pokój podczas nieobecności właścicielki w godzinach 12-14 kiedy to będzie odbywała swój spacer po ogrodach egzotycznych."
No to przynajmniej miałam zapewnione to ,że będę miała co robić następnego dnia. Ale teraz miałam już tak jakby wolne, coś jakby czas przeznaczony na regenerację. Postanowiłam że wykorzystam ten czas jak najprzyjemniej i najlepiej, dla mnie i mojego zdrowia, uznałam więc, że chyba najlepiej można zregenerować się na długim spacerze, a więc wyjęłam z walizki swoją ulubioną, czarną sukienkę, przewiązaną w pasie szeroką, błękitną wstążką i szybko powędrowałam do łazienki się w nią przebrać. Bo raczej nie będę paradowała na zewnątrz w stroju pokojówki, co nie? Oczywiście wykąpałam się, a wcześniej. wsadziłam mój strój roboczy do Wieszaka Czystości i założyłam swoje własne, w żadnym wypadku nie robocze ubrania. Kiedy byłam już ubrana, spojrzałam w lustro i zdałam sobie sprawę ,że wyglądam zupełnie inaczej niż rano, kiedy to moja twarz wyrażała ogromne zmęczenie, a moja skóra przyprószona była grubą warstwą kurzu, który wzbijał się z drogi i wlatywał przez popsute okno kiedy jechałam powozem, co sprawiało że wyglądałam jakbym się opaliła, tylko że na odcień szarobrązowy. Teraz nie miałam już żadnych cieni pod oczami, a same oczy nie były półprzymknięte ze zmęczenia. Moje włosy nie był już w niesamowitym nieładzie, a wręcz przeciwnie, związałam je w warkocz, a więc były w znakomitym porządku. Gdyby tylko nie miały takiego okropnie pospolitego*, różowo-niebieskiego koloru to można by było nawet powiedzieć że wyglądam niezwykle, albo  chociaż "pięknie", ale niestety, przy moim wyglądzie, najlepszym określeniem było "ładnie". 
Tak na prawdę nie do końca wiedziałam czy mogę wychodzić do ogrodów, ale uznałam ,że po prostu muszę obejrzeć wszystkie te piękne rośliny, a w razie czego udam że po prostu nic nie wiedziałam, ani nawet się nad tym nie zastanawiałam. Wyszłam po cichu z łazienki, w parę chwil przeszłam przez korytarz i znalazłam się przed wrotami zamku, na szczęście dla mnie były otwarte, więc bez wahania wyszłam na zewnątrz. Od razu skierowałam się w stronę ogrodów które mijałam w drodze do zamku, ale kiedy już stanęłam przy tych niezwykłych i intrygujących kwiatach, nagle zmieniłam zdanie i uznałam ,że najpierw chcę popatrzeć trochę na morze. W parę chwil przeszłam nad skraj urwiska i po dłuższej wędrówce wzdłuż jego krawędzi, znalazłam kamienne schody które wyglądały na tyle stabilnie, że bez żadnych obaw mogłam zejść na dół. Schodząc po obrośniętych solą schodkach, starałam się zachować maksymalną ostrożność, co było dosyć trudne. Czułam się dosyć niepewnie, bo bardzo ciężko schodziło mi się po takich schodach, a tym bardziej w obcasach, nawet w takich niskich jak moje. W końcu stanęłam na plaży, od razu zdjęłam swoje buty i bosymi stopami stanęłam na jasnym, ciepłym piasku, był przyjemny w dotyku. Poza tym, pomyślałam, że w butach na obcasach trudno by było poruszać się sprawnie po plaży. Stałam cały czas przodem do ściany klifu, więc odwróciłam się w stronę morza, które już od pierwszych stopni kusiło swoim szumem, było równie piękne jak w moich wspomnieniach z dzieciństwa. 

Małe fale rozbijały się o brzeg wyrzucając w powietrze kropelki słonej wody, a całe może falowało z przyjemnym poszumem. Postanowiłam wejść do wody, chciałam poczuć się jak kamienie na plaży o które rozbijały się morskie grzbiety. W podskokach wbiegłam do morza, woda była dosyć zimna, ale w przyjemny sposób. Weszłam głębiej, w tamtej chwili chciałam być w jak największym kontakcie z morzem. Woda sięgała mi już do kolan, a fale delikatnie rozbijały się o moje nogi, to było bardzo przyjemne uczucie. Chciałam wejść jeszcze głębiej, ale jednocześnie nie chciałam zamoczyć sukienki, więc tylko zamknęłam oczy i wyobraziłam sobie że zmieniam się w syrenę i płynę po głębinach. Mijałam w myślach barwne koralowce i pływałam z ławicami małych, kolorowych rybek. Wodorosty muskały delikatnie moje nagie ramiona, a piasek tańczył wokół moich dłoni kiedy przejechałam palcami po dnie. To było przyjemne wyobrażenie, jednak po dłuższej chwili wróciłam do realnego świata, bo zaczynałam marznąć, a przeziębienie było ostatnią rzeczą którą chciałam złapać. Uznałam więc, że wystarczy mi już stania w wodzie i powolnym krokiem wyszłam na piaszczysty brzeg. Ziarenka suchego piasku przykleiły mi się do stóp od razu kiedy na nim stanęłam i jednocześnie namokły od kropelek wody spływających po nich. To uczucie również było dosyć przyjemne, ale wiedziałam że póki moje stopy nie wyschną, nie będę mogła włożyć butów, bo to groziło obtarciami, co było dosyć nieprzyjemne, a to równało się z tym, że dłuższą chwilę musiałam spędzić na plaży z wystawionymi do słońca stopami. Usiadłam więc pod gładką ścianą klifu i wystawiłam stopy przed siebie, od razu poczułam przyjemne ciepło otulające je. Ponownie zamknęłam oczy, ale tym razem nic już sobie nie wyobrażałam, po prostu wsłuchiwałam się w kojący szum fal. Musiało minąć kilka minut, kiedy siedziałam odpoczywając. Miałam właśnie wstać, ale wtedy usłyszałam odgłos kroków w odległości paręnastu metrów ode mnie. Z lekkim ociąganiem, otworzyłam oczy i kiedy już przyzwyczaiłam się do światła, zobaczyłam jakiegoś  mężczyznę stojącego kilka metrów ode mnie i wpatrującego się intensywnie w morze. Pierwsze o czym pomyślałam, to to ,że prawdopodobnie nawet mnie nie zauważył i od razu uznałam, że może lepiej jeśli po prostu się potajemnie ulotnię, bo nie za bardzo wiedziałam kto to i nie za bardzo wiedziałam czy nie naskoczy na mnie z nożem. No więc tak cicho, jak tylko potrafiłam wstałam, szybkim ruchem otrzepałam sukienkę z piasku i próbując być jak najciszej, zaczęłam iść w stronę schodów. Nie trwało to jednak zbyt długo, bo po kilku cichych, ale niezbyt ostrożnych krokach przewróciłam się o swoje własne buty i upadłam z cichym krzykiem zdziwienia i przerażenia, oraz z głośnym hukiem upadającego ciała. Na koniec, dla całkowitego efektu, perfekcyjnie zaryłam twarzą w piasek, wielkim szczęściem było to, że udało mi się zamknąć oczy na czas, ale niestety, nosa zamknąć się nie dało i ziarenka piasku naleciały mi do środka, powodując nagły atak kichania, co tylko pogorszyło sprawę. Po krótkiej chwili leżenia twarzą w piasku uznałam, że mogłabym się w końcu podnieść. Podparłam się więc na rękach, wciąż z zamkniętymi oczami i uklękłam, żeby móc łatwiej wstać, po czym otworzyłam szeroko oczy i zobaczyłam wyciągniętą w moją stronę dłoń. Chwyciłam ją automatycznie, nie zastanawiając się nad tym czyja to dłoń i natychmiastowo zostałam podciągnięta w górę.
- Dziękuję- powiedziałam, strzepując jednocześnie ziarenka piasku z włosów.
- Nie ma za co- usłyszałam kilka sekund później.- Co tutaj robisz?-spytał ten sam męski głos.
Przestałam więc otrzepywać piasek z głowy i podniosłam ją, jednocześnie mówiąc.
- Przyszłam popatrzeć na morze, jest takie piękne...-urwałam z automatu kiedy zobaczyłam kto przede mną stoi. Nie kto inny, a sam książę Donghae we własnej osobie. Trochę mnie zatkało.- Emm...Ale zaraz już sobie pójdę...em... panie.- Jestem stuprocentowo pewna, że moja twarz wyrażała w tamtym momencie bezbrzeżne przerażenie. Bo w końcu odezwałam się do księcia bez formalnych formułek** i tytułów. Ukłoniłam się szybko i spróbowałam się w dosyć taktowny sposób natychmiastowo ulotnić. No i oczywiście zapomniałam o pewnym, drobnym, ale dosyć istotnym szczególe. Książę ciągle trzymał moją dłoń i za daleko nie odeszłam, bo jej nie puścił, nawet jak odeszłam na odległość kilku kroków.
- Zaczekaj- powiedział, wciąż trzymając mnie za rękę, jego głos wyrażał prośbę, ale nie rozkaz, trochę mnie to zdziwiło. Myślałam wtedy o tym, że ten jego głos brzmi na prawdę miło i mogę się założyć że byłam wtedy czerwona jak burak. Odwróciłam się w jego stronę- Wcześniej mogłem liczyć na towarzystwo Edgara, mojego lokaja, ale po ostatnim incydencie boi się tutaj przychodzić. Dotrzymasz mi towarzystwa?-zadał pytanie na które odpowiedź była przecież oczywista. Bo w końcu był księciem, a każde słowo księcia, nawet nie wypowiedziane rozkazującym tonem, to rozkaz. Więc kiwnęłam głową potakująco i zaprzestałam dalszych prób ucieczki w stronę kamiennych schodów. Książę wtedy puścił moją dłoń i dodał- poza tym zapomniałaś wcześniej zabrać swoich butów z piasku, a chodzenie po kamieniach boso nie jest przyjemne.- Uśmiechnął się w niezwykle czarujący sposób. Wtedy zadałam sobie w głowie pytanie-"Czy można jeszcze bardziej się zaczerwienić?" Najwyraźniej można było, bo czułam jak moje policzki robią się prawdopodobnie bordowe. Sama też spróbowałam się uśmiechnąć, ale szczerze, bałabym się wtedy spojrzeć w lusterko, bo widok bez wątpienia był...przerażający. Czerwona twarz z czymś co miało przypominać uśmiech na twarzy, bez wątpienia okropny widok.
No i tak przez kilka bardzo długich sekund panowała niezręczna cisza.
- No to co mam robić...?-spytałam trochę niepewnie, bo jak łatwo się można domyśleć, nie za bardzo wiedziałam co mam ze sobą zrobić.
I wtedy książę zaczął się śmiać. Ale to był ten przyjazny, w żadnym wypadku nie prześmiewczy, miły śmiech. Mimowolnie się uśmiechnęłam, tym razem już na pewno nie wyglądało to tak, jakbym zauważyła starszą panią w sukience w panterkę, ale już normalnie, ludzko i naturalnie.
- Cóż...-zaczął, spoglądając przy okazji w niebo.- Może się przejdziemy?- zaproponował po chwili namysłu.
- Emm...-kto się wahał? Pytam, kto się wahał?! No oczywiście że to byłam ja...no i właśnie o to chodzi, że to byłam ja, nic nie znacząca służąca, a właśnie miałam odpowiedzieć księciu czy przespaceruję się z nim po plaży, tak po prostu. Dosyć dziwna sytuacja, a'la księżniczka i żołnierz, tylko że w tym wypadku trochę inaczej, bo książę i pokojówka. Ale mimo że sytuacja wydaje się absurdalna, to jeszcze jestem w pełni władz umysłowych...-oczywiście!-...więc przytaknęłam, z prawdopodobnie zbyt wielkim jak na rozkaz entuzjazmem. Od razu pochwyciłam, z największą gracją na mogłam się zdobyć, moje buty, z których zaczął wysypywać się piasek, otrzepałam je i ruszyłam za księciem. Zwolnił trochę kroku i po paru chwilach się zrównaliśmy. Czułam się troszkę, a nawet bardzo, dziwnie, bo tak na prawdę to był obcy dla mnie człowiek. Więc oczywiście, ni z tego, ni z owego, postanowiłam poznać na ten temat zdanie księcia i spytałam również ni z tego, ni z owego:
- Nie sądzisz że to trochę dziwna sytuacja, kiedy spacerujesz tak po prostu z obcą osobą, panie?- jak słowa wypłynęły z moich ust, zaczęłam się zastanawiać, czy może czasem nie straciłam już nad nimi władzy.
Tak jak przewidziałam, zapanowała jeszcze głębsza niż przedtem cisza, co mogło się wydać dosyć dziwne, wydawało się jakby morze przestało szumieć i zaczęło trwać w oczekiwaniu. Ale jeszcze dziwniejsza od ciszy, była odpowiedź księcia.
- Cóż...Nie uważam żadnego obywatela Sujoni za obcą osobę, -zaczął i zrobił krótką pauzę, widać było, że szuka odpowiednich słów- uważam że w pewien sposób wszyscy jesteśmy swego rodzaj grupą przyjaciół, tylko że po prostu niektórych przyjaciół nie dane jest nam nigdy poznać. A o przyjaciół należy dbać, troszczyć się  nich i w miarę możliwości utrzymywać z nimi kontakt... więc normalne w takim razie jest spacerowanie po plaży z, jak to ujęłaś, "obcą osobą". Nie sądzisz?- spytał, patrząc mi w twarz.
- Przepraszam, ale nie za bardzo mogę się wypowiadać na ten temat, panie...-nagle zrobiło mi się przeraźliwie smutno, ale uznałam że będę twarda i nie dam po sobie tego  ani trochę poznać. Zrobiło mi się smutno dlatego, że sama miałam niewielu przyjaciół. Tak na prawdę to żadnego takiego prawdziwego. A czemu? Tylko dlatego, że rysowałam kiedy mi się nudziła, albo kiedy byłam w podłym nastroju i nie lubiłam w kółko rozmawiać o włosach i butach, albo o tym co ostatnio włożyła księżna środkowej, albo oświeconej prowincji. Bo kogo to interesuje? Wychodzi na to, że wszystkich dookoła, prócz mnie oczywiście.
- Czemuż to?- czyli oczywiście stało się to, czego obawiałam się najbardziej, a mianowicie książę zaczął drążyć temat. Cóż miałam zrobić? Odpowiedziałam.
- Chodzi o to, że po prostu nie udało mi się z nikim zaprzyjaźnić- lekko zadrżał mi głos, miałam nadzieję że nie dało się tego usłyszeć.
- Rozumiem, sam tak na prawdę nie mam za wielu bliskich przyjaciół- wzruszył ramionami i umilkł na chwilę.- Trudno jest się z kimkolwiek zaprzyjaźnić, kiedy wszyscy czują się onieśmieleni samą moją obecnością i to tylko dlatego że jestem księciem- wyjaśnił i spojrzał w stronę morza.- Chyba w nocy będzie sztorm...-powiedział cicho, pod nosem, bardziej do siebie niż do mnie.
Szliśmy przez chwilę obok siebie w ciszy. Nie przeszkadzało mi to zbytnio, bardziej niezręcznie czułam się rozmawiając, bo w końcu osobą z którą rozmawiałam był sam książę, zdałam sobie sprawę, że rzeczywiście nawet mnie onieśmiela jedynie tym że jest obok. Spojrzałam w niebo, w tej samej chwili nad naszymi głowami przeleciała mewa. Podążyłam za nią wzrokiem przechylając swoją głowę pod dziwnym kątem, chciałam się do nich przyzwyczaić, bo teraz miałam je widywać codziennie, tak samo morze, piękne, szumiące i niebezpieczne morze. Czy to morze, które wydaje mi się takie piękne, może mi się kiedyś przestać podobać? Czy kiedykolwiek przestanie mnie fascynować ten miły dla ucha szum fal? Czy kiedykolwiek przestanę się czuć niezręcznie w czyimkolwiek towarzystwie?...Tak właśnie, w połowie spaceru się zawiesiłam. Z tego dziwnego stanu wyrwało mnie pytanie księcia:
- Tak się zastanawiałem przez chwilę...jak przeżyłaś bez przyjaciół, nie załamując się jednoczenie emocjonalnie?
Cóż, w tej kwestii już śmiało mogłam się wypowiedzieć.
- Nie załamałam się z dwóch powodów- zaczęłam, tym razem pewnie i głośno.- Po pierwsze zwykle miałam jakąś pracę i nie miałam zbytnio czasu żeby się tym przejmować, a po drugie, jeśli już nie miałam nic do zrobienia, to zajmowałam się rysowaniem i wtedy również nie miałam kiedy o tym myśleć.
- Rozumiem...czyli po prostu zajmowałaś myśli czymś innym?
- Tak- przytaknęłam.-Tak na prawdę chyba tego do siebie nawet nie dopuszczałam- tak, właśnie w tamtej chwili zdałam sobie z tego sprawę. Zapłon jak zwykle spóźniony, tym razem nawet bardzo spóźniony.
-A twoja rodzina? Nie wspierała cię?
-Emm...-czemu ten książę musiał pytać o tak nieprzyjemne rzeczy? Ale co miałam zrobić? Odpowiadałam.- Moja matka umarła niedługo po urodzeniu mnie, a ojciec została zamordowany pewnej bezksiężycowej nocy w ciemnym zaułku i zostałam sierotą- westchnęłam kiedy przypomniałam sobie moment w którym musiałam rozpoznawać zwłoki własnego ojca.- Cała rodzina się od nas odwróciła już wcześniej, wiec trafiłam do sierocińca w wieku sześciu lat, a w wieku siedmiu lat do szkoły dla służby...-zamilkłam na myśl o okropnym roku spędzonym w sierocińcu.-I to mniej więcej tyle.- Czy tylko ja coraz bardziej słyszałam to niemiłosierne drżenie swojego własnego głosu?
- Coś się stało?- nie, najwyraźniej książę również to usłyszał.
- Nie nic...-"czemu kłamię?", o tym pomyślałam. Ale czy to nie dziwne i nie niezręczne? Więc próbowałam zachować spokój. Usta nic nie powiedziały...ale moje oczy są nieopanowane w przeciwieństwie do ust i wtedy też nie udało mi się powstrzymać słonych łez. Popłynęły po mojej twarzy zanim zdążyłam się nawet zorientować.- Przepraszam...-powiedziałam i poczułam że bolesne wspomnienia zalewają mnie ponownie. Prawie widziałam przed oczami zielone ściany w sypialni i ramy metalowych łóżek stojących naprzeciwko mojego. Próbowałam zagłuszyć te wspomnienia czymś miłym, ale nic nie przychodziło mi do głowy. Nie chciałam się oczywiście rozklejać, a przynajmniej nie chciałam się rozklejać w towarzystwie, a tym bardziej w towarzystwie księcia. Co wtedy zrobiłam? Jak zwykle najbardziej logiczną, najbardziej mądrą w życiu rzecz- przeprosiłam i uciekłam w stronę schodów i pozwalając łzom płynąć po mojej twarzy.






*w Sujoni 95% obywateli ma włosy w kolorach- niebieskim, różowym, zielonym, granatowym, albo ich kombinacją.
**Tsa...masło maślane...ale tak też miało być