sobota, 30 lipca 2016

Rozdział 7

Czułam że zamarzam.
Moje nogi powoli odmawiały posłuszeństwa, ale wytrwale brnęłam dalej przez wysokie śniegowe zaspy wpatrzona w niewyraźny las będący już coraz bliżej. Boso- bo buty, które i tak o wiele pogorszyłyby sprawę, zostały w skrzyni na tyle wozu pewnie już spłonęły, w balowej, zwiewnej sukni, bez żadnego okrycia wierzchniego, pośród wirujących mas białych płatków śniegu. Mróz ogarniał całe moje ciało, a moja szczęka trzęsła się niczym pies chihuahua. W końcu jednak udało mi się schować za pierwszym z drzew. Uśmiechnęłam się blado, ledwo panując nad ruchami mięśni mojej twarzy, wiedząc, że teraz już na pewno będzie łatwiej. Szłam więc dalej, a im głębiej w las wchodziłam, tym wiar wraz ze śniegiem, słabiej we mnie uderzały. Stawiałam odrętwiałe stopy w zalegającym na ziemi białym puchu, pokonując mozolnie kolejne metry. Ale w pewnym momencie, kiedy już myślałam, że jednak dam radę dojść dalej i znaleźć jakieś spokojne miejsce, nogi już naprawdę odmówiły mi posłuszeństwa i żeby nie upaść, musiałam chwycić się najbliższego drzewa. Nie czułam nóg i rąk, a kiedy spojrzałam na dłoń którą oparłam się o pień, zobaczyłam że po chropowatej korze spływają cienkie stróżki mojej krwi, bo skóra tak bardzo popękała mi od mrozu. W odrętwieniu patrzałam, jak jedna ciemnoczerwona kropla wyprzedzała drugą, na prostej drodze w jedną stronę. Po chwili wpatrywania się w szkarłatną ciecz spływającą po drzewie, poczułam silne szarpnięcie, a w następnym momencie bezwiednie ruszyłam w kierunku w którym byłam ciągnięta niekoniecznie zdając sobie z tego w stu procentach sprawę. Nie miałam siły utrzymać głowy w jednej pozycji, wykonywała więc niekontrolowane ruchy, rozmazując jeszcze bardziej moje pole widzenia. Ledwo docierało do mnie to co było dookoła, w tamtej chwili jedyną pewną dla mnie rzeczą było przenikające mnie do szpiku kości zimno. Myślałam już, że będziemy tak biec bez końca, aż w końcu mróz nas pochłonie i upadniemy bez życia w świeży śnieg. Ale wtedy zauważyłam coś za plątaniną mijanych wiecznie zielonych drzew iglastych, jakiś większy kształt. Książę najwyraźniej też to zauważył, bo poczułam, że jego dłoń mocniej zaciska się na moim ramieniu. Przyspieszyliśmy mimo braku sił, chcąc jak najszybciej dotrzeć do tego, co kryło się wśród drzew. To mogła być nasza jedyna nadzieja. Biegliśmy, aż w końcu byliśmy już na tyle blisko, żeby zobaczyć, że ten kształt to mała, drewniana chatka, trochę zapuszczona, ale jedyne o czym mogłam wtedy myśleć, to to, że w jej wnętrzu na pewno było cieplej niż na zewnątrz.
Od razu było widać, że jest już od dawna opuszczona- brak buchającego dymu z kominka, otwarte okno przez które wpadał śnieg i zardzewiała łopata oparta o drzwi, stała tam przynajmniej od zeszłej wiosny. Dla normalnego człowieka, ubranego stosownie do pogody, chatka nie sprawiałaby zachęcającego wrażenia. Jednak dla nas, przemarzniętych i wyczerpanych, ubranych w lekkie stroje balowe była istnym spełnieniem marzeń. Od razu weszliśmy, albo raczej wpadliśmy, do środka przez uchylone drzwi, które pośpiesznie zamknęłam skostniałymi i krwawiącymi od mrozu dłońmi od razu jak oboje znaleźliśmy się wewnątrz. Nie było tam o wiele cieplej, jednak po zamknięciu okna przestało wiać i sypać śniegiem do środka. Tak jak przewidziałam. Zdążyłam tylko pobieżnie rozejrzeć się po izbie, nie zwracając uwagi na znajdujące się w niej przedmioty, tylko kątem oka łapiąc ogólne zarysy w półmroku. Zrobiłam tylko dwa kroki wgłąb pomieszczenia, a potem zemdlałam, czując, jak mój szkicownik upada z zaciśniętej na nim przez cały czas dłoni.
***

***
Otworzyłam oczy i zupełnie nie wiedząc gdzie jestem, czując tylko, że leżę na czymś twardym, tylko pod głową miałam coś miękkiego, jednak nie była to z pewnością poduszka, ostrożnie podniosłam się na jednej ręce i rozejrzałam się wokoło. Wtedy sobie wszystko przypomniałam- bal, skrzypce, pożar, ucieczkę do lasu... zupełnie wszystko. Poszukałam wzrokiem księcia i po kilku chwilach i bólu w karku, znalazłam go siedzącego w rogu pokoju. Z niemałą trudnością wstałam z twardej ziemi, a on na dźwięk moich kroków podniósł głowę, na jego twarzy błąkał się blady uśmiech. Dopiero po chwili zauważyłam, że w rękach trzyma otwarty mój szkicownik. Podeszłam do niego, chwiejnym krokiem mijając kominek, w którym wesoło trzaskał ogień, najwyraźniej zapalony wcześniej przez księcia.
- Ładnie rysujesz- powiedział, przewracając kolejną stronę.
- Dziękuję, -odpowiedziałam i usiadłam obok niego pod ścianą.
Odwróciłam głowę, żeby zobaczyć, co za rysunek właśnie oglądał. To był akurat jego portret, ten który narysowałam w moim pierwszym "artystycznym szale". Każdy szczegół był idealnie odwzorowany...prócz oczu, które wydawały się być zupełnie inne od tych które były wpatrzone w opisywany rysunek. Za każdym razem kiedy widziałam ten rysunek, w moim umyśle gościło rozczarowanie, bo tak bardzo chciałam, żeby był idealny.Książę dokładnie oglądał rysunek. Zapanowała pozorna cisza, słychać było tylko świst wiatru szalejącego za oknem i trzaskanie drew w kominku.
A wtedy bez żadnego ostrzeżenia kichnęłam.
Książę uśmiechnął się tylko i narzucił mi na plecy swoją marynarkę.
- Nie jest mi zimno- powiedziałam, ale drżała mi szczęka, zdradzając, że kłamię.- No dobra, jest mi zimno...- powiedziałam już ciszej.
- Kiedy to narysowałaś?- spytał zaciekawionym tonem, wskazując portret.- Bardzo realistyczny.
- Niedawno... przynajmniej wydaje mi się, że to było niedawno- odpowiedziałam.
- Coś mi jednak w nim nie pasuje...- książę utkwił skupiony wzrok w rysunku, zastanawiając się nad ową nieprawidłowością. Nie zastanawiał się wcale długo- oczy- powiedział po kilku chwilach- wydają się na nic nie patrzeć.
- Po prostu nie miałam okazji bardziej się im przyjrzeć...- powiedziałam cicho, spuszczając głowę.
Usłyszałam jak książę zrobił zamyślone "hmm" a potem wstał, ja niezbyt dyskretnie podążyłam za nim wzrokiem, zastanawiając się, nad czym też on się zastanawiał. Uśmiechnął się.
- A gdybyś teraz spróbowała mnie narysować? Czy wtedy udałoby ci się zrobić tak, żeby moje oczy nie miały takiego pustego wyrazu?- spytał z podejrzanym uśmiechem.
- Raczej...tak- odpowiedziałam- ale musiałbyś skupić na czym wzrok przez dłuższy czas- etykieta, tytuły i inne takie właśnie poszły gdzieś i zwróciłam się do księcia na "ty". Ale on tylko uśmiechnął się szerzej i usiadł przede mną, podając mi mój szkicownik.
- W takim razie chciałbym, żebyś mnie narysowała- powiedział, po czym dodał- ja niestety nie będę mógł się odwdzięczyć tym samym, bo moje zdolności plastyczne są na poziomie ślepej kury.
Uśmiechnęłam się rozbawiona uwagą księcia i zaczęłam rysować księcia zaczynając najpierw od zaznaczenia najogólniejszych elementów- kształtu twarzy, włosów w nieładzie, uśmiechniętych ust, nosa i  pięknych oczu...wpatrzonych we mnie. No to się skupił na czymś, brawa dla tego pana, za idealny sposób na rozproszenie mnie.
Ale rysowałam dalej zostawiając te rozpraszające oczy na koniec. Wycieniowałam delikatnie skórę, zaznaczając każdy szczegół- od zaznaczenia ciemniej delikatnych rumieńców od ciepła kominka, po malutkie zmarszczki mimiczne wokół ust. Precyzyjnymi ruchami ołówka poprawiłam każdy szczegół jego zmierzwionych przez szalejący na zewnątrz wiatr i śnieg włosów, a wtedy zostały mi do narysowania tylko oczy. Dokładnie się im przypatrując, nanosiłam powoli drobne szczegóły na kartkę. W końcu, pojawiły się na kartce, tym razem identyczne jak w oryginale. Uśmiechnęłam się w pełni zadowolona z siebie i spojrzałam jeszcze raz na księcia, który siedział nieporuszony, wciąż się we mnie wpatrując.
- Już- powiedziałam i podałam mu szkicownik.- Tym razem powinno być dobrze.
Wziął ode mnie szkicownik i oparł się jedną ręką o podłogę. Obejrzał dokładnie mój rysunek, po czym jednym z ołówków napisał coś w rogu i na krótką chwilę się uśmiechnął, w końcu zamknął szkicownik, podał mi go i znów skierował wzrok na mnie.
- Teraz jest dobrze- wciąż patrzył prosto w moje oczy.- Bo widać w co jestem wpatrzony.
Tym razem to ja skierowałam na niego wzrok, a on tylko znowu się uśmiechnął w ten swój sposób. Ale kiedy już chciałam otworzyć usta żeby coś powiedzieć, jego oczy zamknęły się i książę na moich oczach po prostu zasnął. Odłożyłam szkicownik na bok, zrolowałam szybko marynarkę i położyłam pod głową śpiącego księcia. Przy okazji odwróciłam się, żeby zobaczyć, na czym to ja leżałam- okazało się, że to był jakiś płaszcz, pewnie wisiał przez cały ten czas w opuszczonej chatce. Podniosłam go, otrzepałam i przykryłam nim Donghae, który zamruczał coś niezrozumiałego przez sen. Dołożyłam jeszcze tylko drewna do kominka, po czym usiadłam w rogu izby, obok śpiącego księcia. Oparłam się o ścianę i sama wkrótce też zasnęłam.
***
Obudziłam się i pierwszym co zobaczyłam, był książę śpiący z głową na moich nogach, zaplątany w płaszcz którym go przykryłam. Wydało mi się to wtedy nie wiadomo czemu, bardzo zabawne i dopadł mnie niepohamowany napad śmiechu, który próbowałam bezskutecznie stłumić dłonią, jednak zaczęłam się trząść, bezskutecznie próbując się nie śmiać, a przy okazji poczułam, że nogi całkowicie mi zdrętwiały. A potem książę się poruszył i po mojej łydce przemaszerowało się "wesoło" stado mrówek, moją twarz wykrzywił dziwaczny grymas. Uznałam, że go obudzę, bo chciałam jeszcze móc kiedyś ruszyć nogami, a jak na razie dopływ krwi miałam zupełnie odcięty. Chciałam na początku szturchnąć go w ramię, ale moja ręka wiedziona nagłym impulsem, dotknęła jego ciepłego czoła. "Przynajmniej nie ma gorączki"- pomyślałam i już chciałam cofnąć dłoń, ale książę nagle chwycił ją swoją przez sen i to dosyć mocno.
Uroczo, ale zdrętwiały mi nogi.
Mimo tego, ostatecznie nie chciałam się poruszyć żeby obudzić księcia. Spróbowałam chociaż wydostać dłoń, ale Donghae chwycił ją mocniej. Najdelikatniej i najwolniej jak potrafiłam, podkuliłam jedną, a potem drugą nogę, jednocześnie podnosząc dłonią głowę księcia i kładąc pod nią jego marynarkę. Powróciło mi krążenie w nogach, bardzo przyjemne uczucie móc poruszać nogami mimo wciąż spacerujących po nich mrówek. Spod obszernej spódnicy po raz pierwszy od paru godzin zobaczyłam swoje stopy, były posiniałe, pokaleczone o kamienie i popękane od mrozu. Tak się właśnie kończy bieganie boso po lesie w zimę.
Kiedy ja z uwagą sprawdzałam jak bardzo tragiczny był stan moich stóp, książę bardzo powoli się obudził, a ja tak bardzo skupiłam się na moich najbardziej przyziemnych częściach ciała, że dopiero po kilku chwilach zobaczyłam, że nie śpi. Wciąż jednak trzymał moją dłoń. Siedzieliśmy przez chwilę tylko patrząc sobie głęboko w oczy nic nie mówiąc, nie wiedząc jakie emocje właśnie przez nas przepływają, a po tej tak krótkiej, pięknej w swojej prostocie chwili, w tym samym momencie książę delikatnie puścił moją dłoń, a ja odwróciłam wzrok.
- Mam takie trochę od czapy pytanie- powiedziałam, znów kierując wzrok na mężczyznę obok.- Co zrobimy jak się skończy ta przeklęta śnieżyca?- wskazałam okno dłonią, na której jeszcze czułam  ciepło miękkiej dłoni księcia.
- Będziemy musieli znaleźć jakąś wioskę- powiedział, siląc się na obojętny ton.- Następna jest może godzinę drogi przez las. Tam ktoś powinien nam jakoś pomóc- spojrzał na szalejącą za oknem burzę śnieżną.- Tylko najpierw to musi się skończyć. A tak od czapy to miło że w końcu porzuciłaś te wszystkie bezsensowne tytuły- na jego twarzy pojawił się blady uśmiech.- Po pewnym czasie to jest po prostu irytujące.
- Nie wiedziałam, że to może irytować- odpowiedziałam wzruszając ramionami.- Ale trochę dziwnie tak normalnie rozmawiać.
- Już kiedyś mówiłem, że traktuję swoich poddanych jak przyjaciół, a trochę dziwnie czułby się każdy, jakby jego przyjaciel mówił do niego "panie"- on też wzruszył ramionami, wydawało mi się, że w tej chwili mnie papugował- byłoby mi naprawdę miło rozmawiać z tobą jak z dobrą przyjaciółką.
- W takim razie chyba nic by nie stało na przeszkodzie, żebyśmy zostali przyjaciółmi- odpowiedziałam z równie bladym jak księcia, uśmiechem na ustach.
- Racja- kiwnął potakująco głową- w takim razie, od teraz rozmawiamy swobodnie, bez zbędnych tytułów. Jak przyjaciele.
Tylko kiwnęłam głową, a po krótkiej chwili zapanowała między nami cisza. Nie chcąc siedzieć w miejscu, wstałam z podłogi i rozejrzałam się uważnie po niewielkim pomieszczeniu. Było tam tylko jedno niewielkie okno, niezbyt przejrzyste, bardzo długo musiało być niemyte, ale w końcu chatka była opuszczona, więc to raczej oczywiste, że nikt go nie mył. Kamienny kominek zajmował prawie całą ścianę naprzeciwko drzwi wejściowych, też nadkruszonych zębem czasu. Na spróchniałej, drewnianej podłodze błyszczały w ciepłym blasku ognia z kominka kałuże roztopionego śniegu, który wpadał wcześniej do środka przez otwarte okiennice. Obok drzwi wisiał zardzewiały wieszak na płaszcz, a naprzeciwko okna, mniej więcej pół metra od miejsca w którym siedziałam wcześniej były niskie drzwiczki. Jakim cudem, ani ja ani książę wcześniej ich nie zauważyliśmy- nie wiem, ale to była dobra chwila, żeby sprawdzić co jest za nimi. Rozchlapując dookoła wodę z kałuży, przebiegłam śledzona wzrokiem księcia z powrotem do ściany i otwarłam malutkie drzwiczki.
Ujrzałam ciemność, którą próbowała rozproszyć jedna, mała przerwa między zamkniętymi okiennicami i w małym stopniu światło z płonącego w sąsiedniej izbie kominka. Najostrożniej jak tylko potrafiłam, podeszłam do okna i szeroko rozwarłam okiennice, wpuszczając do środka pokrzepiające światło.
W tym pomieszczeniu wisiał między jedną, a drugą ścianą, stary, lniany hamak, a obok stała wysoka lampa naftowa. Przy ścianie stała dębowa szafa, a obok niej sfatygowane krzesło. Fajnie by było wiedzieć wcześniej, że obok jest takie miejsce, hamak zapewne byłby zdecydowanie wygodniejszy od twardej podłogi. No chyba że by się rozsypał, a to wydawało się prawdopodobne, biorąc pod uwagę stopień zniszczenia innych mebli i sprzętów. Moje przemyślenia na temat tego czy hamak by się rozpadł, czy też nie, przerwał dźwięk kroków księcia, a potem odgłos uderzenia głową o drewno. Zapomniał się schylić arystokrata jeden. Odwróciłam się uśmiechnięta w jego stronę.
- Śnieżyca ustała- powiedział wskazując okno.
- Idziemy stąd?- spytałam radośnie, a książę tylko kiwnął głową z bladym uśmiechem.
Wróciliśmy do pierwszego pomieszczenia i wygasiliśmy ogień w kominku, przezorny zawsze ubezpieczony, nie chcemy wywołać pożaru, nawet jeśli cały las był przysypany pierzyną wilgotnego śniegu. Podniosłam z podłogi swój szkicownik i już miałam wychodzić przez uchylone drzwi, kiedy książę narzucił mi na ramiona dosyć obszerny płaszcz który wisiał od początku w tej małej chatce. Sam miał na sobie tylko to w czym przyszedł. Nie chciałam, żeby zamarzł podczas nie wiadomo ile trwającej wędrówki, więc szybko wpadłam na dosyć dobry dla nas obojga moim zdaniem pomysł. Włożyłam jeden rękaw, a jemu podałam drugi. Donghae szybko zrozumiał o co mi chodziło i włożył na siebie połowę płaszcza. Takim oto sposobem oboje mogliśmy uniknąć chociaż częściowo odmrożenia. Teoretycznie. Wyszliśmy na zewnątrz opatuleni podniszczonym odzianiem, ale kiedy tylko zrobiłam jeden krok w zaspę śniegu lśniącą przed drzwiami, od razu przeszedł mnie dreszcz z zimna, a spod rąbka sukni wyjrzała moja bosa stopa.
- Same z tobą kłopoty dziewczyno...- mruknął książę.- Boso nie będziesz szła, nie ma mowy.
- Ale...- próbowałam coś powiedzieć, ale on tylko pokręcił stanowczo głową. Po chwili, zanim tylko się zorientowałam, już trzymał mnie na rękach.
- Trochę dłużej nam to zajmie, ale na pewno nie zamarzną ci stopy- powiedział i ruszył między drzewa, zostawiając w tyle małą, drewnianą chatkę.
Patrzałam w tył, aż znikła mi z oczu zasłonięta przez nagie pnie drzew pokryte białym puchem, potem odwróciłam się bokiem do księcia.
- Wiesz, w sumie to w innych okolicznościach to by mogło być ekscytujące- powiedziałam do niego po chwili.
- To znaczy?- spojrzał na mnie pytająco.
- Hmm... no wiesz, w końcu jestem niesiona na rękach przez samego księcia- uśmiechnęłam się, podkreślając absurdalność własnej wypowiedzi.
- Jednak masz poczucie humoru- powiedział również się uśmiechając.- Ale jakby nie patrzeć, to każda normalna dziewczyna piszczałaby z  radości w tej sytuacji- powiedział zbyt poważnym tonem, żeby można to było to brać na poważnie.
- Czyli rozumiem, że mam teraz piszczeć, przy okazji zapewnić ci niesprawność jednego ucha?- spytałam, bardzo usłużnym tonem.
- Wiesz, nie powiedziałem, że jesteś normalna.
- To dobrze, bo piszczenie z radości, nie należy do rzeczy które chciałabym w tej chwili zrobić.
- A co do tych rzeczy należy, jeśli mogę spytać?
- Hmm... na przykład zjedzenie czegoś- na potwierdzenie tych słów odezwały się moje kiszki, grając utwór z repertuaru "Gdzie jest jedzenie?".- Ale to chyba słychać- roześmiałam się nerwowo, przekręcając oczami.
- To nie było stado dzikich koni?- książę udawał zdezorientowanego.
- Zobaczymy jak się twoje kiszki odezwą- powiedziałam naburmuszonym tonem. Po czym już całkowicie na poważnie spytałam- Ale czy powinnam w ten sposób zwracać się do księcia?
- Raczej nie- pokręcił głową zamyślony- zwykle grozi za to chłosta, albo więzienie.
- Ups...- powiedziałam cicho i w zdezorientowaniu ponownie przewróciłam oczami.
- Ale czy tak nie jest łatwiej? Bez tych zbędnych tytułów, uniżonego tonu i innych takich głupot? Poza tym, jak na razie nie jesteś w pracy, a ja teraz niezbyt mądrze i niezbyt elegancko bym zrobił jeśli zachowywałbym się ja książę. Nie sądzisz?- spojrzał na mnie wyczekująco.
- Mhm...nie panuje taka służbowa atmosfera- pokiwałam głową.- A jakbyś chciał wykorzystać swoją pozycję księcia, to pewnie ja teraz bym cię niosła na rękach. Jeśli bym była w stanie cię podnieść, bo do najsilniejszych to ja nie należę.
- To by nie było dobre wyjście- powiedział i zamyślił się na dłuższą chwilę. Ja w tym czasie zdążyłam dokładnie przyjrzeć się okolicy, a przy okazji zauważyłam, że las się już kończy, trochę szybciej niż przewidział to książę, a z tego co mówił, za lasem powinna być jakaś wioska.
- Nie bolą cię ręce?- spytałam zaciekawiona.
- Trochę- odpowiedział- ale powinienem dbać o moich poddanych i przyjaciół jak tylko najlepiej potrafię, więc nawet nie myśl, że postawię cię na ziemi zanim wyjdziemy z tego przeklętego lasu.
Jak powiedział tak też zrobił. Kiedy wyszliśmy zza ściany drzew, znaleźliśmy się w dosyć dużej wiosce. Książę postawił mnie na nagiej ziemi i razem, wciąż zawinięci w rozlatujący się płaszcz, skierowaliśmy się w stronę jednego z kilku budynków, które tworzyły coś na kształt wsi. Był to największy budynek i jak się okazało, mieściła się w nim gospoda. Weszliśmy do środka bez wahania i już od progu otoczył nas ze wszystkich stron smrodliwy zapach potu. W sali siedziało dużo ludzi, jednak nikt poza kobietą stojącą za ladą na drugim końcu pomieszczenia, nie zwrócił na nas większej uwagi. To było trochę dziwne, bo każdy normalny człowiek, mniej lub bardziej, zainteresowałby się dwojgiem ludzi w strojach balowych owiniętych jednym, podniszczonym płaszczem. Tak mi się przynajmniej wydawało.
Niezauważeni podeszliśmy do blatu i ściągając płaszcz, usiedliśmy na wysokich, barowych stołkach.
- Czego sobie państwo życzą?- kobieta zza lady odstawiła polerowaną przed chwilą szklankę.
- Czy są może jakieś wolne pokoje?- spytał książę zwijając podniszczony płaszcz.
- Jest jeden, dla dwóch osób- powiedziała wyjmując spod lady kolejną szklankę.- Niestety nie mamy pokoi małżeńskich- dodała spoglądając na nas znacząco znad polerowanego naczynia.
Zapadła na chwilę niezręczna cisza, a my z księciem patrzyliśmy to na siebie, to na panią zawzięcie polerującą szklankę. Aż w końcu nie wytrzymaliśmy i w jednej chwili wybuchnęliśmy głośnym śmiechem.
- Zostajemy, na jedną noc- powiedział Donghae, kładąc na gładkim blacie trzy, błyszczące monety. Kobieta nie patrząc zgarnęła je i podała spod lady duży klucz.
- Ostatni pokój w korytarzu na piętrze- wskazała szklanką schody o mało nie uderzając nią księcia w twarz.
Podziękowaliśmy i pomaszerowaliśmy jak najszybciej potrafiliśmy po schodach do pokoju, który okazał się dosyć przytulny. Dwa drewniane łóżka stały w przeciwległych kątach pokoju, a pod ścianą stała mała, drewniana komódka. Po środku podłogi leżał brązowy, przetarty przez dziesiątki stóp po nim przechodzących przed nami dywanik, a nad oknem wisiały delikatne, beżowe zasłony. Zanim zdążyłam jednak do końca obejrzeć wystrój, usłyszałam przeciągłe skrzypienie z drugiej części pokoju.
SZKRZYYYP...
To książę rzucił się na łóżko, wyraźnie zmęczony. Podeszłam do niego i rozbawiona spytałam:
- Aż taka ciężka jestem?
Donghae pokiwał potakująco głową.
- No ale przynajmniej już w przyszłości nie będziesz musiał mnie nosić na rękach.
- Może- odpowiedział przekręcając się na bok.- Nie wiadomo kiedy uda ci się zgubić kolejne buty- uśmiechnął się, wyglądał na bardzo zmęczonego.
- Tym razem masz łóżko- uśmiechnęliśmy się do siebie, przypominając sobie, że w ciągu ostatnich kilku godzin spaliśmy na podłodze. Ale wtedy zaczęłam się nad czymś zastanawiać- a tak właściwie to po co ci były pieniądze na balu?
Książę roześmiał się.
- Hmm... szczerze to razem z Eunhyukiem chcieliśmy przekupić muzykantów żeby zagrali coś żywszego- nerwowo przeczesał dłonią już i tak splątane włosy.- Mam nadzieję, że nic mu nie jest...- dodał trochę ciszej. Domyśliłam się, że bardzo martwił się o swojego brata.- W każdym razie jestem zmęczony i idę spać. Dobranoc- z uśmiechem zamknął oczy.
- Dobranoc...- odpowiedziałam, a w chwilę później też spałam na drugim łóżku.