sobota, 28 maja 2016

Rozdział-6

Następnego dnia rano dostałam tymczasowy uniform. Długa do połowy łydki czarna, matowa sukienka z długimi, rozciągniętymi rękawami, (kiedyś) biały fartuszek przewiązywany tasiemką w talii i standardowy, biały czepek. Kiedy się już przebrałam w ten niezbyt wykwintny strój, koniecznie musiałam się przejrzeć. Cóż...nie powiem, że byłam zbytnio zachwycona widokiem swojego odbicia w przybrudzonym lustrze stojącym w moim tymczasowym pokoiku, a szczerze powiedziawszy, wyglądałam naprawdę okrutnie. Sukienka miała zdecydowanie za szerokie rękawy, które w dodatku były przetarte w wielu miejscach, fartuszek był nierówny, miał kilka śladów zszywanych dziur, a poza tym było wyraźnie widać, że strój już daleko za sobą ma swoje najlepsze lata. Potwierdzał to między innymi rozerwany szew na dole sukienki i kilka różnobarwnych plam najróżniejszego pochodzenia, najwyraźniej nie do sprania. Ale zadowolona ze swojego wyglądu, czy też nie, musiałam pracować, takie już życie. Dostałam w kuchni śniadanie dla księcia...i niezwykle dokładną mapę zamku, z wyróżnionymi wszystkimi przejściami dla służby, miałam już nawet zaznaczone najważniejsze trasy i miejsca w które mogłam musieć iść, ale szczerze mówiąc, osobiście wolałabym żeby żadne trasy, ani przejścia nie były zaznaczone. Czemu? Mogłabym wtedy bezkarnie zwiedzić cały zamek, tłumacząc się w ewentualności, jeśli taka by się zdarzyła, że najnormalniej w świecie się zgubiłam. Ale niestety, w życiu nie ma tak łatwo i tak jak już wcześniej przewidziałam, miałam zwiedzić tylko ciemne, starannie poukrywane korytarze dla służby. Toteż dotarłam nadzwyczaj szybko do pokoju który zajmował książę. Standardowo zapukałam, usłyszałam "wejdź proszę" i tak jak zawsze, weszłam do środka. Stanęłam obok dużego łoża księcia i trochę zmieszana, ale to też jak zwykle, poszukałam go wzrokiem, a on po chwili wyszedł zza ścianki działowej zapinając guziki swojej marynarki, w końcu podniósł głowę i półgłosem powiedział- Boże święty...- na jego twarzy widziałam autentyczny szok.- Jak on mogli cię ubrać w coś tak paskudnego...?-mimo że mówił "ty", to i tak wydawało mi się, że wciąż mówił to bardziej do siebie niż do mnie.
Wciąż z zszokowanym wyrazem twarzy, podszedł bliżej i dokładnie obejrzał moje niezbyt piękne odzienie, mrucząc coś wielce niezadowolonym tonem pod nosem.
- Książę...?- odezwałam się trochę zakłopotana tą sytuacją.
- Zjem śniadanie i pójdziemy ci kupić coś do ubrania- powiedział stanowczym tonem, a ja już otworzyłam usta żeby zaprotestować, ale on dodał szybko- to rozkaz.- aha, słowo "rozkaz" urywa wszelkie dyskusje. Takie tam, z życia służącej.
Podałam mu więc do rąk tacę z jedzeniem, którą oczywiście zabrał i usiadł z nią na rogu łóżka. Ja skłoniłam się usłużnie i tak jak zwykłam to czynić, skierowałam się w stronę drzwi. Jednak nie zaszłam daleko.
- Zostań, to nie zajmie długo- zapewnił, a ja oczywiście się odwróciłam.- Poczęstuj się bułką, bo jak ja sam zjem tyle, to wszystkie moje marynarki będą na mnie pękać, a z tego co widziałem, tym co was karmią raczej słabo można się najeść- wyciągnął talerz w moim kierunku, a ja trochę zmieszana wzięłam bułkę. Zawsze czułam się niezręcznie jak książę mnie czymś częstował, ale czy wy nie czulibyście się w takiej sytuacji niezręcznie?
- Dziękuję- powiedziałam, równie zakłopotana, jak wtedy kiedy częstował mnie ciastkiem.
- A więc jedzmy!- powiedział wesoło i z entuzjazmem towarzyszącym każdemu śniadaniu, zaczął jeść. Ja również zaczęłam jeść swoją bułkę, była naprawdę dobra, a po kilku gryzach okazało się, że jest nadziana przepysznym dżemem jabłkowym, dodam że moim ulubionym. Delektowałam się każdym jej kęsem, w wyniku czego zjadłam jedną, średniej wielkości bułkę w tym samym czasie co książę spożył całe swoje śniadanie. Widząc, że nic już do jedzenia nie zostało, wyciągnęłam w ciszy ręce po jego tackę, którą chciałam odnieść kulturalnie do kuchni, jednak książę wyciągnął ręce w przeciwnym kierunku.
- To strata czasu- powiedział obojętnym tonem.
- Ale muszę to odnieść, książę- odparłam, może zbyt stanowczo i sięgnęłam po tacę.
Potem wszystko działo się naprawdę bardzo szybko, jednak dla mnie następne pół minuty trwało zdecydowanie dłużej niżby się mogło wydawać. Kiedy sięgałam po tacę, potknęłam się o kawałek nieskazitelnie białego prześcieradła które zwisało z łóżka i poleciałam pięknym łukiem do przodu. Zanim zdążyłam odpowiednio zareagować, zwisałam głową w dół z kolan księcia, a w rękach trzymałam pustą tacę- przynajmniej tyle udało mi się zrobić, swój cel osiągnęłam. Ponownie wylądowałam w dosyć niezręcznej sytuacji. Ale taki już najwyraźniej mój los, prawda? Lądowanie w dziwnych sytuacjach chyba mogę już wpisać do CV jako specjalną umiejętność. Przez chwilę panowała niezręczna cisza, ale już po kilku kolejnych chwilach niezdarnie wstałam i szybko stanęłam dwa metry od księcia. Jak zapewne się domyślacie, twarz miałam czerwoną jak burak, piekła mnie niemiłosiernie. Cisza trwała i trwała.
- Przepraszam, moja wina- powiedziałam tak cicho, że gdyby zawiał wtedy za oknem wiatr, książę by mnie nie usłyszał. Spojrzałam na niego, uśmiechał się, może trochę rozbawiony, może trochę zakłopotany.
- Nie szkodzi, wypadki się zdarzają- machnął ręką.- Poza tym nie należy zapomnieć, że to też po części moja wina- wzruszył ramionami.- Jak się tak bardzo uparłaś, to odnieś tą tacę do kuchni, ale za trzy minuty widzimy się przed drzwiami mojego pokoju.
***
...A już dziesięć minut później przeszliśmy przez trochę podniszczoną, kamienną bramę prowadzącą na ulicę handlową. Było tam naprawdę niesamowicie kolorowo, ale mimo wielobarwnych towarów wystawionych na ladach, ale wszystkie stragany pod warstwą najróżniejszych przedmiotów w najróżniejszych kolorach i za wszystkimi tymi niezwykle barwnymi szyldami, były śnieżnobiałe. Wszystko dookoła wydawało się jednocześnie chaotyczne i czyste, bardzo statyczne i uporządkowane. Bardzo mi się to podobało, toteż starałam się zapamiętać jak najwięcej szczegółów tej niezwykłej w swojej naturalności scenerii. Szybko mijałam stoiska z tkanymi dywanami, kusząco pachnącym jedzeniem, dziwacznymi zabawkami i innymi, najróżniejszymi rzeczami różnego przeznaczenia próbując jakoś dotrzymać kroku księciu, który zdawał się dobrze wiedzieć gdzie się kierować, więc narzucił dosyć szybkie tępo. Jednak w pewnym momencie coś przykuło moją uwagę bardziej niż wszystkie wyżej wspomniane rzeczy. Jedno z mijanych w pośpiechu stoisk było całe czerwono-czarne, nie było w nim nic białego, ani trochę, nawet towar był albo czerwony, albo czarny...poza jednym, małym przedmiotem. Po środku blatu leżał mały, szafirowy kwiat z błyszczących kamieni doczepiony na zgrabnie wykonanej, srebrnej spince. Przystanęłam nie mogąc uwierzyć w to co właśnie zobaczyłam. Dla każdego innego przechodnia na tym targu, ta maleńka rzecz, nie miałaby żadnego, nawet najmniejszego znaczenia. Ot co, po prostu zwykła, błyszcząca, dosyć tandetna spinka. Jednak dla mnie to nie byłą tylko jakaś tam spinka, dla mnie to była przeszłość- o ile się tylko przypadkiem nie przewidziałam. Ta niepozorna spinka była przekazywana w mojej rodzinie z pokolenia na pokolenie z rąk do rąk, od dziesiątego pokolenia w tył, a później została mi zabrana pierwszego dnia w sierocińcu. Tak po prostu, jedna z dziewczynek wyrwała mi ją wraz z kilkoma włosami krzycząc mi prosto w twarz: "Tutaj nie jesteś od nikogo lepsza". Ale szczerze mówiąc, tak naprawdę nigdy nie byłam od nikogo lepsza, mimo wszystko w tamtej krótkiej chwili kiedy ta dziewczynka zabrała mi moją spinkę, poczułam, że zabrała też moją przeszłość.
A wtedy na straganie ta przeszłość stanęła mi nagle przed oczami, na dosyć dziwnym, czarno-czerwonym stoisku, pełnym różnych, niezrozumiałych bibelotów.
W tej jednej chwili całkowicie zapomniałam o księciu i jak zahipnotyzowana podeszłam do stoiska, a kiedy stanęłam kilka centymetrów przed nim, spod lady nagle wyłoniła się kobieta. Wyglądająca dosyć wyjątkowo kobieta, uściślając. Długie, czarne włosy miała związane cienkimi wstążkami po obu stronach twarzy w grube warkocze. Jej gładka skóra była jasna jak mleko, a trójkątna twarz miała dosyć ostre rysy. Duże oczy były czerwone, skryte pod lekko zmarszczonymi, czarnymi brwiami, a pełne usta muśnięte były ciemną szminką. Ubiór owej kobiety też wydawał się być dosyć niezwykły jak na to miejsce i czas. Była ubrana w krótką, czarną spódniczkę do kolan, a jej nogi kryły po części czarne podkolanówki. Na stopy miała włożone czerwone, wsuwane, filcowe buty. Czerwony sweter miała nałożony na czarną koszulę- której kołnierzyk oraz dolna część wystawała luźno spod wspomnianego wcześniej swetra. A na to wszystko miała nałożony obszerny, czarny płaszcz w czerwone esy-floresy. Patrzyła na mnie z wyraźnym zaciekawieniem, ale jej twarz wydała mi się nagle bardzo tajemnicza, po chwili nie mogłam z niej odczytać żadnej emocji, mimo że kobieta uśmiechnęła się, nie byłam pewna w jakim celu i w przypływie jakiej emocji to zrobiła.
- Ładna spinka prawda?- zagadnęła przyjaznym tonem. Jej głos był miękki, ale pełen pewnej stanowczości.
- W sumie to średnia...- nie tylko nie chciałam okazywać zainteresowania, ale nie chciałam też kłamać. Ta spinka naprawdę nie była jakoś wyjątkowo ładna, za to pełna prawdziwego sentymentu.
- A jednak cię zainteresowała jak widać...- przeciągnęła ostatnie słowo, dodając swojej wypowiedzi szczyptę tajemniczości, mimo że wypowiedziane zdanie nie było tak naprawdęw żadnym razie tajemnicze.
- Tak naprawdę to...-zaczęłam.
- Czemu się mnie nie pilnowałaś, już myślałem że zginęłaś w tym tłumie!- książę bez żadnego ostrzeżenia pojawił się za moimi plecami.- Sklepy z ubraniami są w tamtą stronę- wskazał dyskretnie kierunek dłonią. Jednak ja prawie wcale nie zwróciłam na niego uwagi.
- Pana towarzyszka chyba coś zwęszyła po drodze- sprzedawczyni najwyraźniej nie wiedziała któż to przed nią stoi. Bywa też i tak.
- O co chodzi?- Donghae wydawał się być odrobinę zdezorientowany.- Może mi ktoś powie?- spojrzał na mnie pytająco.
- Ta spinka...- zaczęłam, ale w porę się powstrzymałam widząc pilnie nasłuchującą sprzedawczynię. Pokazałam księciu gestem dłoni żeby nadstawił ucho, tworząc naprawdę dziwną sytuację. Ale to w końcu ja, prawda?- jestem na 99,9% pewna że to moja pamiątka rodzinna.
Książę spojrzał na mnie pytająco, potem spojrzał uważnie na spinkę i spytał, również szeptem:
- A pozostała jedna dziesiąta procenta?
- Mała róża wygrawerowana na spodzie zapinki- powiedziałam cicho patrząc na to, co mogło być moją przeszłością, leżące przede mną.- Jak ją tylko zobaczę, to będę pewna na 100%
- To będzie prezent- powiedział cicho, po czym, już głośniej, zawołał do sprzedawczyni, która wpatrywała się w nas uparcie- wezmę tą spinkę z kwiatkiem z błyszczących kamieni- a ja ze zdumienia aż się wyłączyłam na dłuższą chwilę.
Jak przez mgłę widziałam księcia targującego się wedle zwyczaju, ze sprzedawczynią, która wydawała się być szczerze oburzona, ale po dokładnym przyjrzeniu się, można było zobaczyć, że cała sytuacja ją wyraźnie bawi. Jej kąciki ust unosiły się lekko przy każdej cenie którą wypowiadała, wydawało się to trwać w nieskończoność. W końcu jednak podała mu do ręki spinkę...a książę w mgnieniu oka odwrócił się w moją stronę i delikatnie wsunął mi spinkę we włosy. Całkowicie bez najmniejszego ostrzeżenia.
A ja wciąż stałam jak ten słup soli, nie wiedząc za bardzo co się dzieje.
- To chodźmy po coś do ubrania dla ciebie- powiedział i delikatnie, ale stanowczo pociągnął mnie za sobą, trzymając za przedramię.
***
Kilka minut później wyszłam z przebieralni już trzeci raz i jak za każdym poprzednim razem książę uznał, że powinniśmy kupić to co mam na sobie. A w przebieralni miałam jeszcze całkiem duuży stos ubrań do przymierzenia- oczywiście wszystkie wybrał książę. O dziwo, mi też przypadły do gustu, a w tym stosie znalazły się też oczywiście stroje w których dobrze by mi się pracowało, sukienki w pewnym stopniu podobne do mojego stroju z zamku w Księstwie Nadmorskim.
Po raz kolejny wyszłam z przymierzalni, tym razem w sukience bardzo podobnej do mojej ulubionej- która niestety została skradziona wraz z moją walizką i resztą jej zawartości- jednak nie dało się ukryć, że ta sukienka była o wiele ładniejsza od poprzedniej. Nie potrafię wytłumaczyć czym dokładnie sprawiała, że wyglądała na ładniejszą, ale zdecydowanie miała w sobie "to coś".
- Tą też weźmiemy- powiedział książę i sięgnął po coś z półki- ale teraz przymierz tą- wolną ręką wręczył mi zawiniętą w delikatny, śnieżnobiały papier sukienkę.
- Ale w przymierzalni mam już dużo ubrań...- powiedziałam spoglądając wymownie  na w miarę uporządkowany stos ubrań do przymierzenia lezący na małym stoliczku w rogu.
- Po prostu ją przymierz- książę uśmiechnął się w ten swój niesamowity sposób i w końcu weszłam do przymierzalni po raz kolejny.
Zdjęłam sukienkę i delikatnie rozwinęłam z papieru tą, którą dał mi chwilę temu książę. Jakie było moje zdziwienie, kiedy ujrzałam...suknię balową.
I to naprawdę niesamowicie piękną suknię balową.
Nie wiedziałam czemu książę dał mi do przymierzenia suknię balową, ale od razu zapragnęłam ją na siebie włożyć. Już w chwilę później okazało się, że pasowała idealnie, a w dużym lustrze przymierzalni mogłam zobaczyć w stu procentach jej piękno. Dół był długi do ziemi, lekko rozkloszowany, uszyty z delikatnego jak chmurka, lejącego się, szafirowego materiału. Na wszystko była zręcznie przyszyta błękitna koronkowa halka w kwitnące róże, delikatna jakby była uszyta z babiego lata i porannej rosy. Góra była równie piękna, cała uszyta z szafirowego materiał pokrytego misternie udrapowaną koronką. Suknia miała długie, rozszerzane ku dołowi rękawy w kolorze- o, cóż za zaskoczenie- szafirowym, również były pokryte delikatną koronką w róże. W pasie suknia miała błękitną wstążkę, na tyle długą żeby można ją było bez problemu zawiązać w pasie, ale na tyle krótką, żeby nie tarzać nią po ziemi. Zastanowiłam się po raz koleiny czemu książę kazał mi przymierzyć tą suknię, ale nie znalazłszy żadnej logicznej odpowiedzi, wyszłam trochę nieśmiało z przymierzalni.
- Pasuje idealnie- powiedział uśmiechnięty Donghae.- Bierzemy...resztę też, na pewno będą pasować!- jego głos był niesamowicie entuzjastyczny.
- Wybacz książę...- na dźwięk mojego głosu odwrócił się- ale po co mi suknia balowa kiedy prawdopodobnie nie będzie mi dane w żadnym uczestniczyć?- spytałam niepewnym głosem, trochę zlękniona.
- Och...przepraszam, totalny ze mnie sklerotyk- nerwowo zmierzwił swoje włosy.- Czy nie zechciałabyś się wybrać ze mną na bal organizowany przez mojego brata dzisiaj wieczorem, zaraz po zebraniu?-spytał uśmiechnięty.
Wmurowało mnie w podłogę, w tamtej chwili stałam niczym marmurowy posąg patrząc się na księcia jak na chorego psychicznie. Ja? Z księciem? Na bal organizowany przez innego księcia? No nieźle, było to totalnie porąbane. Więc dla sprawdzenia czy przypadkiem to mi się nie śni, ugryzłam się w język. Zabolało okrutnie, więc to jednak nie był sen.
- Naprawdę?! Mogłabym pójść?!- spytałam z niedowierzaniem, a książę tylko pokiwał przytakująco głową z uśmiechem.- Ale czy to nie będzie dziwne jeśli przyjdziesz z własną pokojówką, książę?- tylko ja zawszę mam wątpliwości, tylko ja.
- Czyżbyś sugerowała, że mam zapytać cudzą pokojówkę?- zapytał rozbawiony, ja tylko uśmiechnęłam się trochę zbita z tropu.- Po prostu chodź ze mną- uśmiechnął się i podał mi do rąk jedną z sukienek którą wcześniej wybrał.- Ale jak na razie przebierz się w tą- powiedział i poszedł uregulować opłaty u sprzedawcy.
***
Był piękny wieczór, zimowe blade słońce wpadało przez okno do mojego małego pokoiku, za którym przyjemnie prószył śnieg, a ja przeglądałam się w niezbyt czystym lustrze, kręcąc się w kółko i sprawiając tym samym, że każda koronka na sukience wirowała razem ze mną. Suknia wydała mi się jeszcze piękniejsza niż wcześniej. W końcu od tego zachwycania się, opadłam na łóżko stojące obok, przewracając jednocześnie nogą walizkę. Nową, dużą, czarną walizkę malowaną w błękitne kwiaty, całą wypełnioną nowymi strojami kupionymi rankiem.
Zebranie miało trwać w założeniu tylko jeden dzień, więc mieliśmy wyjechać już jutro po południu. Mogłoby się wydawać, że to dosyć krótki czas na podjęcie ważnych, państwowych decyzji...ale odkąd wróciliśmy z targu- czyli wczesnym rankiem, zebranie trwało aż do teraz. Oczywiście nie było tak, że nie miałam co robić! Co to to nie, w końcu jestem służącą i muszę porządnie wykonywać swoją pracę, której w tym miejscu, jak i w innych zamkach zapewne, nie brakuje.
W końcu jednak mogłam wrócić do swojego pokoiku i przygotować się na nadchodzący bal. Pierwszym moim ważnym spostrzeżeniem było to, że w tym zamku jest niesamowicie dużo kurzu. Więc zanim jeszcze przebrałam się w suknię balową i uczesałam swoje nieposłuszne włosy, wysprzątałam mały pokoik w którym dane było mi mieszkać przez następne kilkanaście godzin. Zrobiłam to głównie z powodu sukni- nie chciałam żeby się zabrudziła zanim rozpocznie się mój pierwszy- i najprawdopodobniej ostatni- bal w życiu. W końcu jednak mogłam też samą siebie doprowadzić do porządku- wziąć kąpiel, umyć i upiąć włosy, a w końcu przyodziać piękną, balową suknię, która os przyjścia z targu leżała zawinięta w delikatny papier. Książę powiedział, że po mnie przyjdzie po skończonym zebraniu, więc postanowiłam posłusznie zostać w pokoju, co było rozsądną decyzją, bo nie wiedziałam gdzie bal miał się odbyć. Nie za bardzo miałam co ze sobą w tym czasie zrobić i z całej tej bezczynności przypomniałam sobie o mojej spince i o tym, że nie sprawdziłam do tej pory, czy to ta sama spinka, którą w mojej rodzinie przekazywano z rąk do rąk, z pokolenia na pokolenie. Chwyciłam ją w dłoń i zabrałam ją energicznym ruchem z małego stoliczka stojącego obok mojego łóżka i...zawahałam się, ale tylko na chwilę, potem odwróciłam ją powoli dołem do góry i dokładnie przyjrzałam się zapięciu. Tak! Była tam! Lewie widoczna, mała, wygrawerowana róża! Uśmiechnęłam się i znowu stanęłam przed lustrem, tym razem żeby ją zapiąć. Niestety, kiedy próbowałam ją zapiąć, mój kok- niezbyt profesjonalny, ale był w porządku jak na moje marne zdolności fryzjerskie- rozwiązał się i wszystkie włosy poleciały mi na twarz.
- Cholera- mruknęłam pod nosem i w chwilę po tym usłyszałam pukanie do drzwi.- Proszę- zawołałam próbując odgarnąć włosy z twarzy. Ostatecznie mogłam cokolwiek zobaczyć.
Odwróciłam się i w tym samym momencie otworzyły się drzwi w których stanął książę, nie muszę chyba mówić, że wyglądał jak zwykle olśniewająco. Na jego twarz wstąpił wyraz stopniowego zdumienia, ale na jego miejsce w krótką chwilę wpłynął przyjazny uśmiech.
- Mogę wejść?- zapytał, a mnie rozbawiła trochę ta sytuacja, żeby książę pytał się pokojówki czy może coś zrobić- dziwne nie sądzicie? Kiwnęłam głową, a książę najnaturalniej w świecie do mnie podszedł- coś na to zaradzimy...-powiedział i wyjął mi spinkę z dłoni, po czym zaczął majstrować przy moich włosach, co ciekawsze w skutku czego ułożyły się we w miarę logicznym porządku, a na koniec spiął kilka kosmyków z tyłu moją niefortunną spinką.- I pięknie!
Trochę mnie zamurowało, a zanim się spostrzegłam, staliśmy już na sali balowej.
To było naprawdę piękne miejsce. Ogromny żyrandol zwisał z kopulastego sufitu, roztaczając w całej sali niesamowicie jasny blask, a promienie rzucanego przezeń światła tworzyły setki małych tęcz kiedy przechodziły przez malutkie kryształki otaczające małe świetlne kule. W długich do sufitu oknach umieszczone były piękne witraże przedstawiające bajeczne ogrody, pełne barwnych kwiatów, oświetlonych przez szklane słońca. Na wysokich, ozdobnych kolumnach wisiały kwiatowe girlandy, a marmurowa podłoga była bardziej przejrzysta niż lustro które stało w moim tymczasowym pokoju. Ale to nie było trudne do osiągnięcia, zważając na to, że tamto lustro nie było czyszczone od wieków. A ludzie! Och, ci ludzie! Dziesiątki szykownych kobiet i mężczyzn, a wszyscy ubrani kolorowo, gustownie i z pewnością bardzo kosztownie. Wszystkie damy obwieszone były sznurami lśniącej biżuterii we wszystkich możliwych kolorach, ja przy nich wyglądałam niemal jak sierota przyprowadzona prosto z ulicy. Setki koronek, falban i halek wirowały dookoła kiedy każda z obecnych pań zrobiła choć najmniejszy ruch. Mężczyźni w porównaniu z księciem wyglądali dosyć blado. Ale czy ktokolwiek mógł wyglądać bardziej olśniewająco niż Donghae? Nie sądzę, moi drodzy, nie sądzę. Bo w końcu nie da się wyglądać lepiej niż chodząca, żywa perfekcja.
- Donghae!- zawołał ktoś ze środka sali- chodź tutaj!- po chwili dało się zauważyć machającą w tłumie rękę.
I kiedy książę z uśmiechem na ustach ruszył w stronę człowieka machającego ręką, ja uznałam, że się odłączę i postaram się chociaż trochę udawać, że tutaj pasuję, więc ruszyłam do sporej grupki ludzi stojącej przed podwyższeniem, na którym zespół muzyczny właśnie rozpoczynał nowy utwór. Najpierw odezwały się niskie tony kontrabasu, a po krótkiej chwili dołączyła do niego wiolonczela. Przez pewien czas dwa instrumenty współgrały ze sobą w duecie, a wtedy nagle dołączył do nich flet i altówka. Cztery instrumenty grały w idealnej harmonii wprawiając mnie w stan nieopisanego zachwytu, nie zorientowałam się nawet kiedy przed podwyższeniem zostałam tylko ja i jakiś mężczyzna w długim do ziemi białym płaszczu, bo wszyscy inni ruszyli na parkiet porwani taneczną melodią. W tamtej chwili nie istniało dla mnie nic poza tą piękną muzyką. A kiedy na moją twarz już wchodził szeroki uśmiech utwór się skończył i w jednej chwili wróciłam na ziemię. Przez chwilę panowała cisza, przerywana stuknięciami obcasów o marmurowy parkiet i wtedy właśnie ktoś blisko zaczął grać na skrzypcach, nie od razu się zorientowałam, że tym kimś był jegomość w płaszczu stojący obok. Ale już po kilku krótkich sekundach granego przezeń utworu potrafiłam śmiało stwierdzić, że niezaprzeczalnie był mistrzem w tym co robił. Pierwszą moją myślą było to, że to był element repertuaru przygotowanego przez zespół muzyczny, jednak kiedy spojrzałam na podwyższenie na którym stali, zauważyłam, że były to chyba najbardziej zaskoczone osoby na sali. Wtedy pomyślałam, że coś w tym wszystkim wyraźnie nie pasuje.
I wtedy nieznajomy zrzucił kaptur z głowy i on też skończył grać.
Ci z gości, którzy stali bliżej, jednocześnie wydali z siebie zdumione westchnienie, a ja sama skamieniałam kiedy dotarło do mnie któż to przed nami stoi- Henry.
- Miło was widzieć ponownie- powiedział tak, żeby w każdym kącie sali było go słychać, po czym wskoczył na podwyższenie przewracając przy okazji kobietę grającą na altówce.- Szczególnie was, książęta, drodzy kuzyni. Ileż to już minęło? Rok? A może dwa?- spytał nie oczekując odpowiedzi.
- Henry...?- pełne zaskoczenia i uczucia zapytanie dobiegło ze schodów. Wszyscy jak na komendę odwrócili głowy w tamtą stronę. I znowu, jak na komendę, tym razem cała sala wydała okrzyk zdziwienia, na schodach stał książę Kyuhyun i uśmiechał się do Henry'ego, jakby dookoła nikogo nie było.- Nawet nie wiesz jak bardzo za tobą tęskniłem!- zbiegł ze schodów i podbiegł do czarownika z otwartymi ramionami.
Jednak Henry nie wydawał się być równie szczęśliwy. W jednej chwili wyciągnął sztylet z rękawa i wymierzył go w księcia, którego tylko milimetry dzieliły od lśniącego ostrza kiedy się zatrzymał.
- Milcz!- Henry krzyknął do zdziwionego Kyuhyuna, na którego twarzy w jednej chwili odmalowała się najprawdziwsza rozpacz.- Myślisz że ci wybaczyłem?! Jeśli tak, to słono się mylisz!
- Ale co ja takiego zrobiłem, że aż tak bardzo mnie nienawidzisz?- książę spytał z wyraźnym smutkiem w głosie. Jednak bez lęku.
- Widziałem cię- odpowiedział Henry z odrazą- widziałem cię z Zhoumim- dodał, a imię doradcy wypowiedział tak, że brzmiało jakby je wypluł.- Nie potrafię ci tego wybaczyć, myślałem że mnie kochasz- dodał już ciszej, a dłoń w której trzymał sztylet zadrżała.
- Co?- Kyuhyun wydawał się być zdziwiony.- To dlatego zmieniłeś go w pandę? Tylko dlatego, że przegrałem zakład i musiałem go pocałować za karę? Nie zapomniałeś może, że Zhoumi nie jest taki jak ty czy ja? Czy ty naprawdę myślałeś, że to było na poważnie? Czy tylko z tego powodu zniszczyłeś sobie życie i doprowadziłeś do tego że cię wygnano?!- łamał mu się głos.- I to dlatego pewnie zacząłeś interesować Ryeowookiem i przestałeś go ignorować?! Czy to tylko dla zemsty?!- z jego oczu poleciały łzy.
- Tak, nie mogłem się pogodzić z tym, że potrafiłeś bez wahania pocałować kogoś innego- powiedział.- Kochałem cię i kocham nadal...mimo to, nie mogę na ciebie patrzeć. Na was wszystkich nie mogę patrzeć. Wszyscy ułożyliście sobie jakoś życie, każdy z was miał z kim przyjść na ten bal, ale to będzie wasz ostatni bal. Ostatni bal dla dwudziestu dwóch osób- książąt i ich towarzyszek-powiedział z pogardą a potem dodał, trochę ciszej- żegnajcie moi drodzy.
W sali rozległ się głośny szczęk metalu i nagle wszyscy zaczęli krzyczeć i uciekać w przypadkowe miejsca, wpadając przy tym na siebie, co powodowało jeszcze większą panikę. Też chciałam uciec, ale niestety, moje balowe odzienie mi tego nie ułatwiało i po kilku nieudolnych krokach miałam bardzo bliskie spotkanie z podłogą. Podniosłam się jak najszybciej potrafiłam, zdjęłam buty i wzięłam je w rękę, podwinęłam suknię i pobiegłam do najmniejszych drzwi jakie zauważyłam, pozostawiając za sobą krzyki przerażonych ludzi. Drzwi ustąpiły od razu i wpadłam do ciemnego pomieszczenia, w którym jedynym źródłem światła było małe okienko na ścianie, ale to wystarczyło, żebym zobaczyła gdzie jestem.
Byłam w powozowni. W odruchu paniki zaczęłam szukać powozu którym przyjechaliśmy, poszło mi z tym dosyć szybko, bo stał jako drugi od drzwi. Otworzyłam szybko skrzynię na bagaże i wyciągnęłam z niej swój szkicownik, miałam już ją zamykać, kiedy drzwi skrzypnęły i do moich uszu znów dotarły odgłosy z sali. Błyskawicznie wskoczyłam do skrzyni.
- Lacie?- usłyszałam głos księcia spod drzwi i wyskoczyłam ze swojej kryjówki.
- Tutaj jestem- odpowiedziałam, również szeptem i wyjrzałam zza powozu.
- Musimy stąd uciekać- powiedział książę.
Ale wtedy rozpętało się prawdziwe piekło. Do powozowni wpadł mężczyzna z mieczem w jednej dłoni i z płonącą pochodnią w drugiej. Myślałam, że rzuci się na nas z tym żelastwem, ale nie, on zrobił całkowicie coś innego. Rzucił z rozmachu pochodnię na ziemię, ziemię pokrytą suchą słomą, na której stały w rzędzie piękne, malowane, drewniane powozy. A wszystko w zbudowanej z drewnianych desek powozowni.
Wszystko stanęło w ogniu w przeciągu kilkudziesięciu sekund, a w ciągu tych kilkudziesięciu sekund udało mi się zauważyć drzwi powozowni przez które wprowadzano powozy, Rzuciłam się na nie, próbując bezskutecznie wydostać się na zewnątrz, po chwili dołączył do mnie książę i razem próbowaliśmy podnieść niesamowicie ciężką belkę którą zaryglowane były drzwi.
Udało się, do środka wpadł potężny powiew mroźnego powietrza i masy białego śniegu. Mimo  szalejącej śnieżycy, wybiegliśmy na zewnątrz i uciekliśmy biegiem, przez zaspy i wirującą w powietrzu biel w stronę ciemnego lasu w dali.