piątek, 1 kwietnia 2016

1 KWIETNIA SPECJAL

Bardzo dużo tego co się dzieje najdziwniejszego w tym specjalnym rozdziale napisanym specjalnie na 1 kwietnia, zostało zaproponowane przez moją przyjaciółkę Alex ;-)

Enjoy!

Był piękny, kwietniowy dzień*, wstałam wcześnie rano, żeby tylko uniknąć kolejek na targu warzywnym. Niestety, przy okazji obudziłam też Klarę, która nie zareagowała zbyt optymistycznie widząc na naszym ściennym zegarze która godzina.
- Kobieto, porąbało cię?- spytała niby groźnym głosem, ale jej zaspana twarz z półprzymkniętymi powiekami sprawiała, że widok racze był komiczny.
W odpowiedzi tylko wzruszyłam ramionami i wyszłam z pokoju wesoło podskakując, niczym ucieszony jednorożec i próbowałam utrzymać na głowie mój szafirowy kapelusz. Kręciłam się wokół swojej osi i przez to właśnie wpadłam na zdziwionego, równie zaspanego jak Klara księcia. Ja w sumie też nie byłam do końca obudzona, toteż nie zbyt wiedząc co się dzieje, skłoniłam się nisko księciu, niczym wytrawny dżentelmen którym nie byłam, jednocześnie ściągając mój kapelusz.
- Emm...?- usłyszałam tylko, ale nie zwracając na to większej uwagi, w poskokach ruszyłam dalej...i wtedy pięknie zaryłam twarzą o podłogę. Książę pomógł mi stać i ziewnęliśmy przeciągle.
- Nie pójdziesz sama w takim nieogarniętym stanie- zakomenderował i obrócił się wokół swojej osi. W jednej chwili jego piżama zmieniła się w normalny strój codzienny.
-Wow!- nie mogłam ukryć mojego podziwu.- Ale to było dobre!
Książę uśmiechnął się i podniósł głowę do góry mówiąc: "To miejsce potrzebuje superbohatera!"
Szczerze mówiąc nie za bardzo wiedziałam o co mu chodzi, więc wzruszyłam ramionami i w podskokach wyszliśmy z zamku, a kilka minut później byliśmy już u bram targu.
- Po jedzenie!- zakrzyknęłam, wyrzucając rękę w niebo, to samo zrobił książę. W jednej chwili weszliśmy na targ. Wokół, na straganach i za szybami sklepów leżały różniste pyszności- od jabłek z okolicznych sadów, po urocze wyroby cukiernicze. Ślinka pociekła mi z ust, ale miałam na początek jeden, bardzo ważny cel...
...za wszelką cenę kupić najładniejsze wiśnie jakie uda mi się znaleźć!

Moim drugim celem było kupienie pięknej cebuli, następnym kupno winogron...tak naprawdę wszystkie moje dzisiejsze cele sprowadzały się do jedzenia. Dzisiaj miały się odbyć coroczne zawody kulinarne organizowane przez naszego zamkowego szefa kuchni, a udział mógł wziąć w nim każdy kto chciał, warunkiem było zapewnienie sobie wszelkich niestandardowych składników. Nic trudnego- bo co to dla mnie wyjść na targ? No właśnie! Całkowicie nic trudnego!

Chodziliśmy z księciem między stoiskami na targu, szukając idealnych składników...co było dosyć trudne jak się okazało, a wtedy, za samy m końcu targu zobaczyłam TO stoisko! A na nim idealne wiśnie połyskujące w słońcu oślepiająco. W dwie sekundy się przy nim znalazłam z oczami świecącymi się z podekscytowania niczym słońce w południe na pustyni, wiśnie były idealne.
- Piękne!- wykrzyknęłam i w jednej chwili spod lady wyskoczyła sprzedawczyni, a ja dla odmiany odskoczyłam w tył. To dopiero było dziwactwo. Jej zielone włosy sterczały we wszystkie strony świata, okalając jej asymetryczną twarz dziwaczną aureolą, nad dużymi, wyłupiastymi, czerwono-złotymi oczami miała grubą, czarną mono-brew, miejscami połyskującą fioletem. Rybie usta muśnięte wściekłą czerwienią raziły po oczach i dopiero w chwilę później zauważyłam długi, szpiczasty nos z dużą brodawką na czubku. Postać była ciężkiej budowy, wyglądała niczym duża kulka zbudowana z tłuszczu i owinięta pierwszymi-lepszymi znalezionymi po drodze szmatami, bo jej ubiór również nie wył zbyt wykwintny. Poszarpana, ale nieskazitelnie czysta koszula wychodziła spod brązowej, dziurawej spódnicy, dla kontrastu na szyi sprzedawczyni miała zawieszony gruby medalion z rubinem w kształcie gwiazdy, na złotym łańcuchu.
- W czym mogę pani służyć?- spytała miłym głosem wybudzając mnie z chwilowego szoku, uśmiechała się przyjaźnie.
- Poproszę kilogram tych wiśni- również się uśmiechnęłam, sprzedawczyni okazała się całkiem sympatyczna.
Wtedy obok mnie znalazł się książę wymachując dziko świeżą zieloną cebulką, nie zwróciłam na niego większej uwagi, zajęta kupnem wiśni.
- Ile płacę?- spytałam wyciągając portfel.
- Nic, dzisiaj mam promocję- powiedziała głosem bez emocji- tylko niech ten pan przestanie wymachiwać cebulką- wskazała na księcia, który z uśmiechem wywijał warzywem.
Już chciałam go upomnieć, kiedy nagle zrobiło się ciemno, co było dosyć niepokojące, bo właśnie zaczął się dzień, książę przestał. Spojrzałam w niebo i aż upadłam z wrażenia. Nad nami unosił się ogromny spodek, sprzedawczyni również go zobaczyła i zaczęła się śmiać.
- Kuzyn B612 znowu mi kawały robi- powiedziała śmiejąc się metalicznym głosem.
- Ku-kuzyn?!- krzyknęliśmy z księciem w tym samym momencie, a wtedy z nieba spadły setki maleńkich istot. Każda fioletowa, z bujnym afro na głowie. W jednej chwili otoczyły nas i zaczęły tańczyć idealnie zsynchronizowany układ, bądź co bądź, nawet ładnie im to wychodziło. Spojrzeliśmy z księciem na siebie, potem na sprzedawczynię ze stoiska...i jakież było nasze zdziwienie kiedy ona zmieniła się w wysokiego czerwonego ludka z zielonym afro na głowie, większym niż u pozostałych stworków.
- Everybody dance now!- wrzasnęła i zaczęła odstawiać dzikie tańce wokół stoiska.
A książę wywijał zieloną cebulką.
- No to trzeba kupić winogrona- wzruszyłam ramionami i deptając wszystko po drodze ruszyłam do następnego stoiska, a za mną ruszyła chmara ufoludków i Donghae wymachujący cebulką na prawo i lewo. Jakbyśmy robili pociąg.
A sprzedawczyni z poprzedniego stoiska podjęła próbę twerkowania, dosyć nieudolną, bo wysypała połowę swojego towaru na ziemię.
A ja sobie podeszłam do kolejnego stoiska, pierwszego na którym zobaczyłam jakiekolwiek winogrona.
- Dzień dobry, poproszę pół kilograma tych winogron...-powiedziałam i zdębiałam. Przede mną stał klaun, taki żywcem wyciągnięty z cyrku. Kiedy tak stałam z wyrazem zdumienia na twarzy, on zatrąbił radośnie trąbką, po czym zmienił się w jaszczurkę i uciekł wymijając slalomem rząd ufoludków.
- Chyba sama sobie muszę wziąć...- wzruszyłam ramionami i zapakowałam sobie winogrona do torby. No bo czemu by nie? A jak już odpowiednia ilość winogron znalazła się w mojej torbie na zakupy, cała reszta zmieniła się w małe klauny i zaczęła tańczyć makarenę.
- Eee! MAKARENA!- rozległo się za moimi plecami, kiedy w radosnych podskokach ruszyłam do następnego stoiska, gdzie miałam zamiar zakupić resztę potrzebnych rzeczy i uciec z tego wariatkowa. Stanęłam przed ladą i okazało się, że rzeczywiście mogę tam kupić wszystko.
- Dzień dobry mogę...- nie dano mi dokończyć.
- A weź sobie wszystko- wzruszyła ramionami i okręciła się wokół własnej osi- ale...Shut up, and dance with me!
Tego już było dla mnie za wiele. Wzięłam stoisko, wielce zdziwiona, że sprzedawczyni mnie nie powstrzymuje i wyszłam za bramę. A razem ze mną stado tańczących ufoludków, które zaczęły na dodatek śpiewać. Każdy z nich mia głos tak niski jak ich wzrost, brzmiało t w miarę harmonijnie... dopóki nie przyłączyła się ufoludkowa sprzedawczyni z głosem wysokim jak najwyższa wieża zamku księcia. Jestem pewna, że okna w kamienicach za nami popękały od razu. Ale nie ważne, ważne było to, że bębenki w moich uszach powoli przestały to wytrzymywać. Odwróciłam się za siebie chcąc krzyknąć żeby się uciszyli, ale w jednej chwili jeden z ufoludków wcisnął mi do ust ciastko z dżemem truskawkowym i nie za bardzo mogłam cokolwiek powiedzieć.
Wtedy na szczęście uspokoił się książę i przestała wymachiwać zieloną cebulką. Może to dlatego, że rzucił nią w ufoludki? Mimo wszystko one się tym nie przejęły i cebulka też, tańczyła razem z nimi.
A wtedy na środku drogi wyrósł, dosłownie wyrósł, gigantyczny, różowy kamień. Z twarzą, na szczęście się uśmiechał, bo nie wiadomo co wkurzony kamień może robić.
- Don't worry be happy!- zanucił i wyrosły mu małe nóżki, na których zaczął stepować.
No tego to już było za wiele, ja tylko chciałam w spokoju wyjść na targ!
Zbulwersowałam się okrutnie i z tych emocji aż uniosłam się metr nad ziemię. Co ciekawsze, wzbudziło to jakieś zainteresowanie. Między innym z tłumu ufoludków wyłonił się jeden, z okularami na oczach, które utrzymywały się jakoś mimo braku uszu i nosa, stanął na czele grupy, energicznym ruchem zdjął okulary i wrzasnął: OH MY GOD!
A ja po prostu wydarłam się na całe gardło, co zabrzmiało jak ryk lwa połączony ze skrzekiem strusia i wszystkie ufoludki- prócz sprzedawczyni zmieniły się w kopczyki cukierków owocowych. Sprzedawczyni zaczęła lamentować o tym że nie wie jak ma to teraz sprzedać, a kamień aż się przewrócił i spróbował podnieść- jak się pewnie domyślacie- z marnym skutkiem. Książę zaczął panicznie szukać swojej zielonej cebulki, która chciała uciec w popłochu, ale została przygnieciona przez spadający kamień. A ja sobie wisiałam w przestrzeni z uśmiechem na ustach. W końcu zeszłam na ziemię, zebrałam trochę cukierków i ruszyłam z wózkiem na przedzie prosto do zamku.
A potem z nieba spadł przyjemny deszcz czekolady, przyjemny dla mnie, nie koniecznie dla moich owocków, ale na szczęście wózek miał daszek którym sprawnie przykryłam owoce i w podskokach wróciłam do zamku jednocześnie strzelając laserami z oczu w przypadkowe miejsca i w jakiekolwiek ocalałe, nieliczne ufoludki.
W kuchni przyrządziłam przepyszne lody wiśniowo-winogronowe w posypce z ufoludkowych cukierków, które okazały się wbrew pozorom bardzo smaczne i tylko trochę było czuć posmak ziemi i odrobinkę metalicznego posmaku krwi...ale tak naprawdę z tego co powiedział nasz szef kuchni, działało to tylko na ich korzyść.
Oczywiście wygrałam zawody, to było oczywiste jak to, że książę jest księciem. Poza główną nagrodą dostałam zaproszenie na spotkanie z kamiennym szefem kuchni, który okazał się drzewem z oczami z patelni. Wyglądał sympatycznie, ale najśmieszniejsze było to, że miał ten sam problem co ja. Mianowicie za nim też ciągnął się długi sznur tańczących ufoludków. Pozbyliśmy się ich razem w mgnieniu oka i kamienny szef kuchni przeprowadził mnie przez lodówkę do fantastycznego świata deserów, gdzie mieszkańcami były lody i czekoladki. Mimo, że troszkę się ruszały jeszcze w ustach okazały się naprawdę dobre w smaku- polecam Lacie Sherbert.


*Cała akcja dzieje się trochę później niż rzeczywiste wydarzenia. Trochę bardzo później ;-) A właściwie to się nie dzieje...no nie ważne.

Akcja celowo została pozbawiona większego sensu!