Tamtego dnia nie działo się już absolutnie nic specjalnego. Spokojnie zjadłam kolację, prowadząc przy tym z innymi służącymi zaiste interesującą rozmowę o tym, kto co robi i gdzie kto teraz ma przydział, a przy okazji dowiedziałam się że przed moim przyjazdem nastąpiła konkretna zmiana grafiku. Nic ciekawego nie działo się też potem.
Następnego dnia obudził mnie melodyjny dźwięk trąbki, jak okazało się później, mają tutaj specjalnie wynajętego dorywczo trębacza, który za nocleg w jednym z pomniejszych pokoi, pełni funkcję budzika dla służby. Wydało mi się to dosyć ciekawe...i o wiele przyjemniejsze od walenia w gong. Wstałam z dosyć dobrym humorem i razem z innymi ruszyłam do grupowej łazienki, zupełnie innej niż ta, z której dane było mi korzystać dnia poprzedniego. Byłam przyzwyczajona do tego że służący praktycznie wszystko robią grupowo, więc od razu przygotowałam się na maksymalny brak prywatności. Jak bardzo się zdziwiłam kiedy okazało się, że tutaj, chociaż jej minimum jest zapewnione- kabiny prysznicowe były odgrodzone ściankami, a przebieralnie były osobne. Ucieszyło mnie to ogromnie, bo w poprzedniej posiadłości, służba nie miała takich udogodnień. Tam, była jedna, mała sala, w której ścianach były stare, zardzewiałe krany z wodą, a po środku stały umywalki, w szafkach pod nimi leżały szczotki do włosów, do zębów, mydła, nasze gąbki i ręczniki. Przy tamtej łazience, to miejsce w którym się znalazłam mogłam śmiało nazwać nawet luksusowym.
Dosyć szybko doprowadziłam się do porządku, oczywiście od razu po ogarnięciu samej siebie zabrałam się do pracy, czyli dla odmiany do ogarniania wszystkiego dookoła. Pierwsza rzecz którą miałam zrobić, należała normalnie do dziewczyny, która wczoraj pracowała za mnie, a tą pierwszą rzeczą, było zaniesienie śniadania do pokoju numer trzy. Zdziwiłam się trochę, bo nie sądziłam, że ktoś, kto mieszka w zamku i prawdopodobnie należy do rodziny królewskiej, je śniadanie o tak wczesnej porze, czyli już o piątej pięćdziesiąt. Ale kto bogatemu zabroni? Popędziłam więc szybko do kuchni, bez pytania, tak jak wcześniejszego dnia kazał mi zrobić to kucharz, zabrałam wózek i wtaszczyłam go po pochylni w korytarzu dla służby na piętro sypialniane. Wczoraj nie przyjrzałam się za bardzo rozkładowi pokojów w tym korytarzu, więc od razu rozpoczęłam poszukiwania drzwi z numerem trzy. Uważnie oglądałam każde mijane po drodze, ale dopiero przedostatnie drzwi przy lewej ścianie miały wyryte piękne, pozawijane "3". Tak jak poprzedniego dnia w przypadku drzwi numer jeden, zapukałam delikatnie w ich powierzchnię i tym razem usłyszałam głośne "wejść proszę", więc otworzyłam drzwi i wprowadziłam drewniany wózek wypełniony jedzeniem do pokoju. Jeśli miałabym wtedy ten pokój opisać jednym słowem, powiedziałabym tylko, że jest niesamowity, bo nic innego nie przyszło mi wtedy do głowy, byłam po prostu zachwycona. Wszystko było prawie całkowicie białe, tak nieskazitelnie białe i lśniące, że wydawało się nierealne. Jedynie różowe niebo zabarwione przez wschód słońca, zaglądające przez wielkie okna miało kolor. Każda znajdująca się w tym pokoju rzecz wydawała się niebiańsko puszysta i miękka, a powietrze w pokoju pachniało mleczną czekoladą i mlekiem. Prostokątny, również biały dywan miał wyszyte srebrną nicią piękne, wyglądające prawie całkowicie realnie róże, a na krawędziach biegły srebrno-białe frędzelki. W długich, zakończonych łukami oknach wisiały lekkie, półprzeźroczyste, wyszywane połyskującą nicią w kwiatowe wzory zasłony, również były białe. Pod oknem stała połyskująca, biała toaletka, ozdobiona kwiatami wyrzeźbionymi z kości słoniowej, stały na niej perfumy w przeźroczystych flakonach i leżały piękne, srebrzyste grzebienie. Z sufitu zwieszał się cudowny, kryształowy żyrandol, który tworzył ze światłą wpadającego przez okna tęcze odbijające się na nieskazitelnie białych ścianach, dodawały one życia całemu pomieszczeniu. Po środku pokoju stało wielkie, białe łoże z delikatnym, połyskującym baldachimem i wyrzeźbionymi gołębiami na jego ramie z jasnego drewna. Pościel również była otrzymana w biało-srebrnej kolorystyce i wydawała się być zrobiona z puszystych, odległych i nieosiągalnych chmur, wyglądała taka delikatnie. Na tym wielkim łożu, leżała delikatna, również sprawiająca wrażenie stworzonej tylko z mgły, rosy i chmur, kobieta. Jej niesamowicie blada twarz, okolona była długimi, prostymi, białymi włosami, a sama twarz przywodziła na myśl śniącego anioła, bo owa piękna postać miała zamknięte oczy, a jej twarz rozjaśniał ciepły uśmiech. Stałam tak w drzwiach wpatrując się we wszystko po kolei, zachwycając się każdym dojrzanym szczegółem, aż kobieta otworzyła swoje oczy, które okazały się czarne jak niebo w bezksiężycową noc. Przeszły mnie ciarki na plecach.
- Przywiozłam śniadanie, madame-powiedziałam jak najmilej potrafiłam i podjechałam bliżej kobiety. A ona nic. Leżała z otwartymi oczami, które uparcie wpatrywały się w sufit. Poczułam się jeszcze bardziej niezręcznie niż poprzedniego dnia, mimo że wydawało się to niemożliwe. Odetchnęłam głęboko, nerwowo poprawiłam włosy i podeszłam aż pod samo łoże kobiety.
- Gdzie zostawić, madame?- spytałam wyraźnie i głośno, jednak nie od razu uzyskałam odpowiedź. Kobieta podniosła się powoli do siadu, poprawiła swoje zmierzwione przez noc białe włosy i głośno wciągnęła powietrze do płuc. Dopiero po wykonaniu tych czynności się do mnie odezwała.
- Zostaw tutaj, tu gdzie stoi- dokładnie to powiedziała. Jej głos był twardszy niż mogło się to wydawać widząc tak krucho wyglądającą osobę. Zastosowałam się do polecenia, odstawiłam wózek z jedzeniem, ukłoniłam się i zaczęłam się kierować do wyjścia.- Stójże kobieto, podejdź bliżej- odwróciłam się i zobaczyłam jak kobieta przywołuje mnie ręką. Posłusznie podeszłam, tym razem szybciej. Nachyliłam się nad jej łożem żeby móc ją usłyszeć.
- Słucham, pani?- powiedziałam i zastygłam nachylona nad leżącą kobietą.
- Wyprostuj się, jeśli możesz,- jej głos stał się szorstki, ale posłuchałam. Stanęłam prosto, wciąż nasłuchując.- A więc, to pewnie ty jesteś tą dziewczyną z wczoraj...? To znaczy tą która bez żadnego ostrzeżenia zemdlała...?
- Wychodzi na to, że tak...pani- przytaknęłam, w ostatniej chwili dodając zwrot tytułujący.
- Rozumiem...- pokiwała głową, a potem znowu spojrzała na mnie.- Czy pamiętasz cokolwiek po tym jak upadłaś? Albo z momentu w którym upadałaś?- spytała. Co ciekawsze całkowicie poważnie.
- Emm...- zamyśliłam się chwilę, może jednak coś pamiętałam...lecz moje starania na nic się nie zdały, Nic, a nic nie pamiętałam.- Nie, pani, nic nie pamiętam. Przykro mi- skłoniłam się ukazując skruchę. Jak się okazało- całkowicie niepotrzebnie.
- Nie masz za co przepraszać- bladolica kobieta machnęła ręką.- Nawet lepiej jeśli nie pamiętasz, dla twojego dobra. Nie pytaj o co chodzi, bo i tak nie odpowiem, mam takie prawo. Tak będzie lepiej...dla wszystkich- słowa wysypywały się z jej ust z niebywałą prędkością.
- Tak, pani- skłoniłam się ponownie.- Mogę coś jeszcze dla pani zrobić?
- Ech, dziewczyno...- jej głos wyrażał poirytowanie.- Jedyne co możesz dla mnie teraz zrobić, to zostawienie mnie w spokoju. Żegnam.
- Miłego dnia, pani- po raz kolejny się ukłoniłam i w końcu wyszłam z jej pokoju.
Korytarz po wyjściu z białej sypialni, wydał mi się niesamowicie ciemny, a owa ciemność zdawała się otulać mnie swoimi lepkimi mackami, była okrutnie przytłaczająca. Było to w pewnym sensie przerażające, więc jak najszybciej tylko potrafiłam, opuściłam korytarz główny i resztę drogi przeszłam dużo ciemniejszym, ciasnym przejściem dla służby. Tam jednak, o dziwo, to dziwne uczucie otulania przez ciemność natychmiast mnie opuściło. Mimo wszystko postarałam się, żeby jak najszybciej wyjść i wkrótce dotarłam do pralni, skąd miałam zabrać pranie i wywiesić je na sznurkach na polu do tego przeznaczonym, które znajdowało się zaraz za ogrodem warzywnym. Nie był to mój stały obowiązek i w tamtej chwili, jak również później, na prawdę się z tego cieszyłam. A było z czego! Jeden wypełniony po brzegi kosz z praniem ważył około dziesięciu kilogramów, a żeby przejść przez ogród warzywny do pola ze sznurkami, trzeba było pokonać dokładnie pięćset metrów krętych ścieżek ogrodu, dodam, że do wywieszenia były aż trzy kosze, czyli musiałam przebyć łącznie trzy kilometry. No po prostu żyć nie umierać! Ale jak wiadomo, jak trzeba, to trzeba, więc dzielnie niosłam kosz w te i wewte, nie zważając na uporczywy ból ramion i nóg, jednak wytrwałam tylko dlatego, że uważałam to za o wiele lepszy los, od mycia poplamionego tortem dywanu zimą w prawie całkowicie zamarzniętej rzece. Po minięciu dokładnie dwóch godzin, wszystkie ubrania były już porządnie powywieszane...a mi została tylko jedna, ostatnia już trasa w stronę zamku, a w nim czekające na mnie, upragnione śniadanie. Ruszyłam więc pół-energicznym krokiem, po krętej, kamiennej ścieżce, mając w końcu czas na podziwianie wszystkiego co znajdywało się dookoła mnie. Ogród warzywny- nazwa nie brzmi zbyt ekscytująco, ale pomijając pozory, mogłam szynko zauważyć, że sam ogród jest niesamowity, głównie z powodu najróżniejszych roślin w nim rosnących, również takich jakich nigdy wcześniej nie widziałam i nawet ich sobie wcześniej nie wyobrażałam, ale też powodu niezwykłych zapachów unoszących się w powietrzu. Mięta, majeranek i inne zioła, wprawiały mnie w stan dziwnej błogości. Co chwilę zatrzymywałam się żeby powąchać, albo dokładnie obejrzeć rośliny, które tym razem wzbudziły we mnie większą ciekawość niż wczoraj. W pewnym momencie zaczęłam nucić cicho pod nosem piosenkę którą kiedyś podsłuchałam od jednej z goszczących u Madame Musick dam...
- Gdzie zostawić, madame?- spytałam wyraźnie i głośno, jednak nie od razu uzyskałam odpowiedź. Kobieta podniosła się powoli do siadu, poprawiła swoje zmierzwione przez noc białe włosy i głośno wciągnęła powietrze do płuc. Dopiero po wykonaniu tych czynności się do mnie odezwała.
- Zostaw tutaj, tu gdzie stoi- dokładnie to powiedziała. Jej głos był twardszy niż mogło się to wydawać widząc tak krucho wyglądającą osobę. Zastosowałam się do polecenia, odstawiłam wózek z jedzeniem, ukłoniłam się i zaczęłam się kierować do wyjścia.- Stójże kobieto, podejdź bliżej- odwróciłam się i zobaczyłam jak kobieta przywołuje mnie ręką. Posłusznie podeszłam, tym razem szybciej. Nachyliłam się nad jej łożem żeby móc ją usłyszeć.
- Słucham, pani?- powiedziałam i zastygłam nachylona nad leżącą kobietą.
- Wyprostuj się, jeśli możesz,- jej głos stał się szorstki, ale posłuchałam. Stanęłam prosto, wciąż nasłuchując.- A więc, to pewnie ty jesteś tą dziewczyną z wczoraj...? To znaczy tą która bez żadnego ostrzeżenia zemdlała...?
- Wychodzi na to, że tak...pani- przytaknęłam, w ostatniej chwili dodając zwrot tytułujący.
- Rozumiem...- pokiwała głową, a potem znowu spojrzała na mnie.- Czy pamiętasz cokolwiek po tym jak upadłaś? Albo z momentu w którym upadałaś?- spytała. Co ciekawsze całkowicie poważnie.
- Emm...- zamyśliłam się chwilę, może jednak coś pamiętałam...lecz moje starania na nic się nie zdały, Nic, a nic nie pamiętałam.- Nie, pani, nic nie pamiętam. Przykro mi- skłoniłam się ukazując skruchę. Jak się okazało- całkowicie niepotrzebnie.
- Nie masz za co przepraszać- bladolica kobieta machnęła ręką.- Nawet lepiej jeśli nie pamiętasz, dla twojego dobra. Nie pytaj o co chodzi, bo i tak nie odpowiem, mam takie prawo. Tak będzie lepiej...dla wszystkich- słowa wysypywały się z jej ust z niebywałą prędkością.
- Tak, pani- skłoniłam się ponownie.- Mogę coś jeszcze dla pani zrobić?
- Ech, dziewczyno...- jej głos wyrażał poirytowanie.- Jedyne co możesz dla mnie teraz zrobić, to zostawienie mnie w spokoju. Żegnam.
- Miłego dnia, pani- po raz kolejny się ukłoniłam i w końcu wyszłam z jej pokoju.
Korytarz po wyjściu z białej sypialni, wydał mi się niesamowicie ciemny, a owa ciemność zdawała się otulać mnie swoimi lepkimi mackami, była okrutnie przytłaczająca. Było to w pewnym sensie przerażające, więc jak najszybciej tylko potrafiłam, opuściłam korytarz główny i resztę drogi przeszłam dużo ciemniejszym, ciasnym przejściem dla służby. Tam jednak, o dziwo, to dziwne uczucie otulania przez ciemność natychmiast mnie opuściło. Mimo wszystko postarałam się, żeby jak najszybciej wyjść i wkrótce dotarłam do pralni, skąd miałam zabrać pranie i wywiesić je na sznurkach na polu do tego przeznaczonym, które znajdowało się zaraz za ogrodem warzywnym. Nie był to mój stały obowiązek i w tamtej chwili, jak również później, na prawdę się z tego cieszyłam. A było z czego! Jeden wypełniony po brzegi kosz z praniem ważył około dziesięciu kilogramów, a żeby przejść przez ogród warzywny do pola ze sznurkami, trzeba było pokonać dokładnie pięćset metrów krętych ścieżek ogrodu, dodam, że do wywieszenia były aż trzy kosze, czyli musiałam przebyć łącznie trzy kilometry. No po prostu żyć nie umierać! Ale jak wiadomo, jak trzeba, to trzeba, więc dzielnie niosłam kosz w te i wewte, nie zważając na uporczywy ból ramion i nóg, jednak wytrwałam tylko dlatego, że uważałam to za o wiele lepszy los, od mycia poplamionego tortem dywanu zimą w prawie całkowicie zamarzniętej rzece. Po minięciu dokładnie dwóch godzin, wszystkie ubrania były już porządnie powywieszane...a mi została tylko jedna, ostatnia już trasa w stronę zamku, a w nim czekające na mnie, upragnione śniadanie. Ruszyłam więc pół-energicznym krokiem, po krętej, kamiennej ścieżce, mając w końcu czas na podziwianie wszystkiego co znajdywało się dookoła mnie. Ogród warzywny- nazwa nie brzmi zbyt ekscytująco, ale pomijając pozory, mogłam szynko zauważyć, że sam ogród jest niesamowity, głównie z powodu najróżniejszych roślin w nim rosnących, również takich jakich nigdy wcześniej nie widziałam i nawet ich sobie wcześniej nie wyobrażałam, ale też powodu niezwykłych zapachów unoszących się w powietrzu. Mięta, majeranek i inne zioła, wprawiały mnie w stan dziwnej błogości. Co chwilę zatrzymywałam się żeby powąchać, albo dokładnie obejrzeć rośliny, które tym razem wzbudziły we mnie większą ciekawość niż wczoraj. W pewnym momencie zaczęłam nucić cicho pod nosem piosenkę którą kiedyś podsłuchałam od jednej z goszczących u Madame Musick dam...
To była wiosna gdy,
pojawiły się sny,
a świat znów zakwitnął.
Kolory tu i tam,
aż w końcu cały świat,
wypełnił się muzyką...
pojawiły się sny,
a świat znów zakwitnął.
Kolory tu i tam,
aż w końcu cały świat,
wypełnił się muzyką...
A wtedy obok mnie przebiegł ogniście rudy kot, trzyma w pyszczku zdechłą mysz. Spojrzałam za nim, ale zobaczyłam tylko koniec jego rudego ogona, ale po krótkiej chwili również on zniknął gdzieś między krzewami papryki. Wzruszyłam ramionami i już normalnym krokiem i bez żadnych podśpiewywań ruszyłam do drzwi, które były już dobrze widoczne zza plątaniny winorośli. Po kilku krokach uznałam, że najszybciej chyba byłoby pobiec i już miałam przyspieszyć, kiedy przypomniałam sobie o pewnym, małym szczególe. Mianowicie o tym, że w tych butach które miałam na sobie, mogłabym sobie coś zrobić, mimo tego, że obcas nie był duży, wolałam zachować stuprocentową ostrożność. Powolnym krokiem wymijałam kolejne grządki i dopiero po kilku minutach wreszcie otworzyłam drzwi i weszłam do pachnącej świeżością pralni, szybkim krokiem przeszłam przez jej środek i w końcu wyszłam na klatkę schodową, na której początku była jadalnia dla służby.
Na śniadanie była pożywna owsianka i świeża woda do popicia.Rozmawiając z innymi, zjadłam bez pośpiechu swoją porcję. Przy stole panowała bardzo miła atmosfera, każdy mógł coś powiedzieć, nit nikogo nie obrażał i każdy odzywał się do każdego z szacunkiem. w sumie, to nie było się czemu wywyższać, bo tak na prawdę wszyscy byliśmy w tej samej części hierarchii społecznej-prawie na samym je dole. Przekonałam się, że to że nie jesteśmy nikim ważnym, nie oznacza że możemy sobie odpuścić wszelką kulturę, podobało mi się to i coraz bardziej zaczęłam sobie zdawać sprawę, że różnice między tym miejscem, a dworem Madame Musick są ogromne. Po zjedzeniu śniadania, umyłam po sobie naczynie, rozmawiając przy tym z niejaką Klarą, która pracowała tutaj dopiero od miesiąca, była bardzo miłą osobą, a poza tym, muszę przyznać, że ze swoją urodą mogłaby zostać uznana za członkinię jednego z królewskich rodów. Miała długie do pasa blond włosy gdzieniegdzie przechodzące w biel. Jedno jej oko było całkowicie czarne, a drugie miało niesamowicie jasny odcień niebieskiego. Jej usta przypominały swoim kształtem serce, a kolorem nie do końca dojrzałe maliny. Polubiłam ją, a okazało się, że będziemy razem polerować srebra, więc spędzimy ze sobą dosyć dużo czasu. Jednak po śniadaniu musiałyśmy się rozdzielić. Klara musiała przygotować sypialnię na drugim piętrze do przyjęcia gości, a ja musiałam posprzątać pokój numer jeden i pokój numer trzy oraz wytrzepać w nich pościele. Zeszłam więc niżej, do pokoi służbowych i magazynów, po czym wyciągnęłam z jednego z nich paletkę do trzepania pościeli, bo to zamierzałam zrobić na początku. Ruszyłam do tablicy wiszącej w połowie korytarza i sprawdziłam czy sypialnia nr.1 była pusta. Jak się okazało była, więc mogłam bezproblemowo wytrzepać pościel. Po krótkim namyśle uznałam jednak, że od razu posprzątam owy pokój i zabrałam ze sobą wózek z wszelkiego rodzaju ściereczkami, miotełkami i środkami czyszczącymi, żeby nie musieć się wracać. Troszkę trudno było mi się z tym wszystkim zabrać, ale w końcu dopchałam to wszystko do małego korytarzyka dla służby...i wtedy dopiero zaczęło się robić pod górkę. I to w stu procentach dosłownie. Musiałam bowiem to wszystko wciągnąć po pochylni, a potem dosłownie wtaszczyć po stromych schodkach, na koniec musiałam przeciskać się i przekładać na wszelkie możliwe sposoby miotły żeby przejść przez korytarz o szerokości jednego metra, przy okazji wycierając ściany każdą możliwą powierzchnią mojego ciała. Do sypialni numer jeden dotarłam odziana w lśniące pajęczyny i kicho-pędne kurze, które wisiały w stęchłym powietrzu korytarza. Jednym, płynnym ruchem wszystko z siebie strząsnęłam na podłogę i od razu zabrałam się do zamiatania. Na pierwszy rzut oka w sypialni księcia było bardzo czysto, jednak po dłuższych oględzinach okazywało się, że jest wręcz przeciwnie, prawdopodobnie dlatego iż moja poprzedniczka nie miała przez pewien czas żadnego zastępstwa. Już przy początku mojej pracy, zdziwiłam się ile dziwnych rzeczy można znaleźć w pokoju księcia i to na razie tylko na samej podłodze. Między innymi wśród moich znalezisk znajdywały się różnego rodzaju szpilki, długopisy, pióra, jak i również kilka szklanych kulek i potłuczona figurka-gwiazda. Zastanawiałam się krótką chwilę, skąd się wzięło aż tak wiele różnych, zagubionych przedmiotów, ale w końcu uznałam, na pewno słusznie, że to nie jest w żadnym wypadku moja sprawa i bez większego zainteresowania, poodkładałam wszystko na swoje miejsca. Długopisy włożyłam do drewnianego pudełka najwyraźniej do tego przeznaczonego, wywnioskowałam to po ty, że wewnątrz już leżało kilka podobnych. Szpilki powrzucałam do małego, metalowego pojemnika który spoczywał bezpiecznie na dnie mojego wózka, pióra- te do pisania, trafiły w to samo miejsce, a te ptasie wrzuciłam do jasnozielonego worka na śmieci, reszta też szybko trafiła na swoje prawowite miejsca. Pozostała zepsuta figurka w kształcie gwiazdy. Była w trzech częściach, ale wyglądało na to, że da się ją bez większego trudu naprawić. Postanowiłam ją ze sobą zabrać i spróbować ją naprawić później, a potem odnieść. Wsadziłam ją więc do jednej z przegródek na dolnej półce wózka. Potem dokładnie zamiotłam dywan i podłogę, wytarłam wszystkie kurze i pozbierałam pajęczyny które pojawiły się w kątach. Obejrzałam z dumą pokój po moim sprzątnięciu i wydał mi się jeszcze bardziej czysty niż przedtem, mimo że na początku mogło się to wydawać całkowicie niemożliwe. Teraz pozostało mi wytrzepanie pościeli. Zastanowiłam się czy książę ma może balkon, bo nie za bardzo miałam ochotę taszczyć pierzyny na dwór, ani przez główny, ani przez ukryty korytarz. Weszłam wiec w drugą część pokoju księcia, z której kilka sekund wcześniej wyszłam. Okazało się że jedno z długich okien rzeczywiście było drzwiami na balkon, więc uśmiechnęłam się szeroko i wyniosłam całą pościel na balkon, przewiesiłam ją przez grubą, marmurową poręcz i pojedynczo wytrzepałam każdy jeden element. Była to dosyć ciężka praca, bo mimo że pościel była miękka i delikatna... nie należała do najlżejszych wagą...a może to wszystko przez to, że już wcześniej musiałam nosić pranie i moje ręce jeszcze nie do końca odpoczęły? Kiedy już każda poduszka została porządnie wytrzepana, pościeliłam książęce łoże i wstawiłam nowe, pięknie wyglądające kwiaty do wazonu, starając się, żeby ich główki kierowały się w stronę drzwi. Byłam bardzo zadowolona ze swojej pracy i już chciałam chwilę odetchnąć, ale wtedy przypomniałam sobie, że niestety muszę wysprzątać jeszcze sypialnię nr.3, a że była dwunasta dziesięć, uznałam że jest to idealna pora żeby tam zajrzeć i zadbać o porządek. Wtedy myślałam, że posprzątanie tego pokoju będzie bardzo proste. W końcu cały był taki nieskazitelnie biały i lśniący, a tam gdzie biało, tam musi być czysto, wyszłam więc z założenia, że jest sterylny w każdym calu. Otworzyłam więc drzwi z numerem trzy i od razu w oczy uderzyła mnie ta nierealna wręcz jasność. Jednak już po paru krótkich chwilach przekonałam się, że ta biel jest niesamowicie fałszywa. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy, to "przepiękna" , misternie utkana, pajęczyna wisząca w rogu pokoju, a na niej gigantyczny, niezbyt przyjaźnie wyglądający pająk. Westchnęłam głośno, bo mimo, że nie przepadałam za takimi "ślicznymi" stworzonkami i tak musiałam go stamtąd czym prędzej zdjąć i usunąć jego pajęczynę, nawet jeśli nie miałam na to najmniejszej ochoty. Kolejna rzecz która szybko rzuciła mi się w oczy, to okrutnie zakurzone parapety i żyrandol. Doszłam szybko do wniosku, że będę musiała się niestety wracać po drabinę, bo ciężko by mi było bez niej cokolwiek doprowadzić do porządku. W końcu nie należałam do najwyższych- 165 cm wzrostu. Sufit był na wysokości dwóch metrów, więc albo musiałabym stawać na palcach i wyciągać ręce do góry, jak najwyżej się tylko dało- co mogłoby skutkować odwiedzinami pająka na mojej głowie, albo po prostu wrócić się po drabinę i bezpiecznie zrobić swoje. Ale nie za bardzo miałam ochotę się wracać, a potem taszczyć za sobą poza wózkiem niezwykle nieporęczną drabinę. Żałowałam tego później, ale nie poszłam po nią, jak zwykle znalazłam inne, niby lepsze i prostsze rozwiązanie. Postanowiłam, że zamiast drabiny użyję...metalowego wiadra, które leżało sobie w wózku i połyskiwało zachęcająco od odbijających się od niego promieni słonecznych. Wyciągnęłam je, nie bez trudności, spomiędzy najróżniejszych szczotek, miotełek
i szmatek, wyrzucając przy tym przypadkowo kilka kolorowych gąbek ze środka. Ale cel w końcu został osiągnięty i mogłam sprzątnąć pająka wraz z całym jego dobytkiem. Nie miałam jednak zamiaru go zabić, chciałam go wypuścić gdzieś na zewnątrz, żeby mógł sobie żyć i łapać muchy. Niestety tutaj pojawił się kolejny problem- nie miałam do czego go złapać, a do ręki bym go za żadne skarby nie wzięła, bo bałam się, że mógłby mnie ugryźć. Wpadłam na kolejny głupi pomysł, który na początku również wydawał mi się genialny, mianowicie, postanowiłam przenieść go na miotełce do kurzu aż na balkon księcia- bo olśniewająco biały pokój, mimo że wydawał się idealny, nie posiadał balkonu- i stamtąd po prostu go zrzucić do ogrodu. Jak postanowiłam, tak też zrobiłam. No...przynajmniej spróbowałam. Stanęłam bosymi stopami, dla większej równowagi, na wiadrze trzymając w ręce miotełkę do kurzu i nawinęłam na nią pajęczynę niczym watę cukrową. Razem z pająkiem. Zeskoczyłam szybko z wiadra i od razu zauważyłam, że pająk chyba nie chce się znajdować na miotełce...ale woli moją rękę, po której spokojnie sobie wędrował. Ja już nie byłam taka spokojna. Najszybciej jak potrafiłam, wybiegłam z pokoju i wbiegłam do książęcej sypialni, szybko wyskoczyłam na balkon, a na koniec strzepnęłam pajęczaka za poręcz, na zewnątrz, energicznie potrząsając miotełką. Stała się jednak rzecz całkowicie nie do przewidzenia...albo po prostu nie w zakresie wiedzy która była potrzebna mi do pracy. Czego więc nie wiedziałam? No więc...pod książęcym balkonem stała niesamowicie piękna i elegancka kobieta z wysoko udrapowaną fryzurą, albo peruką, ozdobioną sztucznymi kwiatami i wyglądającą na dosyć misterną robotę...na sam jej czubek spadł pająk, który nie za bardzo się tym przejął i wędrował sobie dalej po pięknie ułożonych puklach włosów. Wrzasnęłam prawie w tej samej chwili zasłaniając sobie usta dłonią i usiadłam ciężko na balkonie. Wzięłam kilka głębokich wdechów dla uspokojenia, powoli wstałam i wychyliłam się za barierkę opierając się o nią. Kobieta wtedy jeszcze nic nie zauważyła... ale chyba byłoby dla niej lepiej jeśli wcale by o tym wiedziała. Już utworzyłam usta gotowa krzyknąć i ostrzec ją przed "zwierzątkiem" na jej głowie... kiedy zakryła je czyjaś dłoń. Odwróciłam się szybko i zobaczyłam przed sobą, nie kogo innego, tylko Klarę. Położyła palec na ustach każąc mi tym samym być cicho i zabierając przy okazji miotłę, zaciągnęła mnie z ramię do środka. Kiedy mnie w końcu puściła, odetchnęła z ulgą.
-Nie wiesz kto to był prawda?-spytała z wyraźnym niepokojem w głosie, a ja pokręciłam przecząco głową.- Ech...to wszystko jasne...-potrząsnęła głową z rezygnacją.
Wciąż nie wiedziałam w najmniejszym stopniu o co chodzi. Westchnęłam więc z bezbrzeżną irytacją i spojrzałam ponaglająco na Klarę.
- Wytłumaczysz mi może o co chodzi?- spytałam.
- To jest dosyć długa historia, powiem ci później... Ale oczekuję że dowiem się, czemu biegasz jak szalona z miotełką do kurzu i wydzierasz się na cały zamek?-tym razem ona zadała mi pytanie. Po tonie jej głosu wyczułam, że była w pewnym stopniu zaskoczona.
- No więc pająk-powiedziałam myśląc, że to wystarczy. Klara ponagliła mnie wzrokiem.- W sypialni numer trzy był pająk i musiałam go tutaj wyrzucić. Spadł na włosy tej pani, o której nic nie chcesz mi powiedzieć.
Klara zbladła wtedy jak na komendę. Patrzyła to na mnie, to na balkon, kręcąc przy tym coraz szybciej głową, co wyglądało dosyć zabawnie. Nie wiedziałam o co jej chodzi, jeszcze przed chwilą była całkowicie spokojna i sama wyciągnęła mnie z balkonu. Jej zachowanie szybko skłoniło mnie do głębszych rozmyślań. Kim jest ta kobieta? Czemu Klara nie pozwoliła mi jej ostrzec? I czemu teraz stoi jak przyklejona po środku pokoju? Nie myślałam jednak nad tym za długo, bo z ogrodu usłyszałam głośny, bardzo nieprzyjemny krzyk, byłam stuprocentowo pewna, że to ta kobieta z ogrodu krzyczała. Kiedy wybiegłam na balkon, ciągnąc za sobą moją nową przyjaciółkę, okazało się, że miałam stuprocentową rację. Powodem krzyku był mój znajomy pająk, o czym mogłyśmy się dowiedzieć, z przeraźliwych pisków damy poniżej.
- Weź tą bestię z mojej głowy!-usłyszałam jak już znalazłyśmy się na balkonie. Ale to był dopiero początek!- A! A! Odgryzie mi głowę!-w tamtym momencie nie mogłam już powstrzymać śmiechu.- Szybko! Co się tak guzdrzesz!? Chcesz żeby mnie zabił?!- Klara dołączyła do mnie i razem chichotałyśmy cicho, opierając się o marmurową barierkę. Kobieta w końcu odbiegła w panice na drugi koniec ogrodu, nie zdając sobie sprawy z tego, że jest to całkowicie bezsensowne, bo nie miała szans żeby uciec przed czymś, co siedziało na jej głowie. Podniosłam się w końcu z ziemi i pomogłam wstać Klarze. Wróciłyśmy do pracy. Ja do pokoju numer trzy, a Klara do jadalni.
i szmatek, wyrzucając przy tym przypadkowo kilka kolorowych gąbek ze środka. Ale cel w końcu został osiągnięty i mogłam sprzątnąć pająka wraz z całym jego dobytkiem. Nie miałam jednak zamiaru go zabić, chciałam go wypuścić gdzieś na zewnątrz, żeby mógł sobie żyć i łapać muchy. Niestety tutaj pojawił się kolejny problem- nie miałam do czego go złapać, a do ręki bym go za żadne skarby nie wzięła, bo bałam się, że mógłby mnie ugryźć. Wpadłam na kolejny głupi pomysł, który na początku również wydawał mi się genialny, mianowicie, postanowiłam przenieść go na miotełce do kurzu aż na balkon księcia- bo olśniewająco biały pokój, mimo że wydawał się idealny, nie posiadał balkonu- i stamtąd po prostu go zrzucić do ogrodu. Jak postanowiłam, tak też zrobiłam. No...przynajmniej spróbowałam. Stanęłam bosymi stopami, dla większej równowagi, na wiadrze trzymając w ręce miotełkę do kurzu i nawinęłam na nią pajęczynę niczym watę cukrową. Razem z pająkiem. Zeskoczyłam szybko z wiadra i od razu zauważyłam, że pająk chyba nie chce się znajdować na miotełce...ale woli moją rękę, po której spokojnie sobie wędrował. Ja już nie byłam taka spokojna. Najszybciej jak potrafiłam, wybiegłam z pokoju i wbiegłam do książęcej sypialni, szybko wyskoczyłam na balkon, a na koniec strzepnęłam pajęczaka za poręcz, na zewnątrz, energicznie potrząsając miotełką. Stała się jednak rzecz całkowicie nie do przewidzenia...albo po prostu nie w zakresie wiedzy która była potrzebna mi do pracy. Czego więc nie wiedziałam? No więc...pod książęcym balkonem stała niesamowicie piękna i elegancka kobieta z wysoko udrapowaną fryzurą, albo peruką, ozdobioną sztucznymi kwiatami i wyglądającą na dosyć misterną robotę...na sam jej czubek spadł pająk, który nie za bardzo się tym przejął i wędrował sobie dalej po pięknie ułożonych puklach włosów. Wrzasnęłam prawie w tej samej chwili zasłaniając sobie usta dłonią i usiadłam ciężko na balkonie. Wzięłam kilka głębokich wdechów dla uspokojenia, powoli wstałam i wychyliłam się za barierkę opierając się o nią. Kobieta wtedy jeszcze nic nie zauważyła... ale chyba byłoby dla niej lepiej jeśli wcale by o tym wiedziała. Już utworzyłam usta gotowa krzyknąć i ostrzec ją przed "zwierzątkiem" na jej głowie... kiedy zakryła je czyjaś dłoń. Odwróciłam się szybko i zobaczyłam przed sobą, nie kogo innego, tylko Klarę. Położyła palec na ustach każąc mi tym samym być cicho i zabierając przy okazji miotłę, zaciągnęła mnie z ramię do środka. Kiedy mnie w końcu puściła, odetchnęła z ulgą.
-Nie wiesz kto to był prawda?-spytała z wyraźnym niepokojem w głosie, a ja pokręciłam przecząco głową.- Ech...to wszystko jasne...-potrząsnęła głową z rezygnacją.
Wciąż nie wiedziałam w najmniejszym stopniu o co chodzi. Westchnęłam więc z bezbrzeżną irytacją i spojrzałam ponaglająco na Klarę.
- Wytłumaczysz mi może o co chodzi?- spytałam.
- To jest dosyć długa historia, powiem ci później... Ale oczekuję że dowiem się, czemu biegasz jak szalona z miotełką do kurzu i wydzierasz się na cały zamek?-tym razem ona zadała mi pytanie. Po tonie jej głosu wyczułam, że była w pewnym stopniu zaskoczona.
- No więc pająk-powiedziałam myśląc, że to wystarczy. Klara ponagliła mnie wzrokiem.- W sypialni numer trzy był pająk i musiałam go tutaj wyrzucić. Spadł na włosy tej pani, o której nic nie chcesz mi powiedzieć.
Klara zbladła wtedy jak na komendę. Patrzyła to na mnie, to na balkon, kręcąc przy tym coraz szybciej głową, co wyglądało dosyć zabawnie. Nie wiedziałam o co jej chodzi, jeszcze przed chwilą była całkowicie spokojna i sama wyciągnęła mnie z balkonu. Jej zachowanie szybko skłoniło mnie do głębszych rozmyślań. Kim jest ta kobieta? Czemu Klara nie pozwoliła mi jej ostrzec? I czemu teraz stoi jak przyklejona po środku pokoju? Nie myślałam jednak nad tym za długo, bo z ogrodu usłyszałam głośny, bardzo nieprzyjemny krzyk, byłam stuprocentowo pewna, że to ta kobieta z ogrodu krzyczała. Kiedy wybiegłam na balkon, ciągnąc za sobą moją nową przyjaciółkę, okazało się, że miałam stuprocentową rację. Powodem krzyku był mój znajomy pająk, o czym mogłyśmy się dowiedzieć, z przeraźliwych pisków damy poniżej.
- Weź tą bestię z mojej głowy!-usłyszałam jak już znalazłyśmy się na balkonie. Ale to był dopiero początek!- A! A! Odgryzie mi głowę!-w tamtym momencie nie mogłam już powstrzymać śmiechu.- Szybko! Co się tak guzdrzesz!? Chcesz żeby mnie zabił?!- Klara dołączyła do mnie i razem chichotałyśmy cicho, opierając się o marmurową barierkę. Kobieta w końcu odbiegła w panice na drugi koniec ogrodu, nie zdając sobie sprawy z tego, że jest to całkowicie bezsensowne, bo nie miała szans żeby uciec przed czymś, co siedziało na jej głowie. Podniosłam się w końcu z ziemi i pomogłam wstać Klarze. Wróciłyśmy do pracy. Ja do pokoju numer trzy, a Klara do jadalni.
Sprzątanie pokoju zajęło mi bardzo długie i męczące, dwie godziny. Mimo wszystko i tak nie było zbytnio widać jakichkolwiek efektów mojej ciężkiej pracy. Pokój wyglądał niemal tak jak wcześniej-przerażająco nieskazitelnie, a wszystko lśniło oślepiająco. Było to dosyć dołujące, że mimo iż spędziłam tak dużo pracy przy sprzątaniu, nie widziałam żadnych efektów własnego wysiłku. Wtedy zostało mi już na prawdę nie wiele do zrobienia, miałam tylko wyczyścić porcelanę po popołudniowej herbatce i potem tylko wypolerować srebra po obiedzie. Zawiozłam więc mój absolutnie nieporęczny wózek ze wszelkiego rodzaju środkami czystości-nie bez trudności- do magazynu w piwnicy i w końcu dołączyłam do Klary będącej już w jadalni. Kiedy weszłam do środka, ona siedziała przy długim, dębowym stole i ustawiała naczynia do wypolerowania oraz do wyczyszczenia w długim, kolorowym rzędzie. Zdziwiłam się niesamowicie kiedy zobaczyłam ile tego było...ale nikt nikomu nie powiedział że będzie łatwo. Usiadłam głośno wypuszczając powietrze z płuc naprzeciwko mojej nowej znajomej i przysunęłam do siebie jedną z misek z wodą leżącą na podłodze i zabrałam jedwabistą, czerwono-niebieską szmatkę z rogu stołu. Wtedy naiwnie myślałam, że tak normalnie i spokojnie będzie wyglądał mój każdy kolejny dzień. Nie wiedziałam jeszcze, jak bardzo się myliłam...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz