czwartek, 3 marca 2016

Rozdział 5

Spałam głęboko, wtulając się w moją miękką, wypełnioną pierzem poduszkę. Śniło mi się, że siedziałam na jakimś drewnianym, spadzistym dachu, a na dole trwała zabawa. Ludzie ubrani w wielokolorowe stroje, tańczyli wesoło, podskakując przy tym z jednej nogi na drugą. Chciałam zejść na dół, żeby móc bawić się z innymi...ale mój miły sen nagle został zakłócony przez cichutki, ale tylko z pozoru, dźwięk dzwoneczka wiszącego na haku obok mojego łóżka. Niezbyt zadowolona z tego faktu, dosłownie sturlałam się z łóżka na ziemię, która okazała się być bardzo zimna w porównaniu z ciepłym materacem na którym spałam. Ziewnęłam przeciągle i nie martwiąc się zbytnio o to, że jestem ciągle w piżamie, wyszłam z sypialni i czym prędzej podreptałam do pokoju numer jeden przy towarzyszącym mi dźwięku dzwoneczka, którego zapomniałam zahaczyć o drewniany haczyk sterczący ze ściany, ale nie przejęłam się tym zbytnio, nie chciało mi się wracać. Nie zawracałam też sobie wcale głowy szukaniem wejścia do specjalnego korytarza dla służby i po prostu jak wielka dama, szłam sobie głównym korytarzem, jednocześnie próbując uporządkować chociaż w minimalnym stopniu swoje splątane w nocy włosy. Nie udało się, niestety, moją głowę zdobił przykład niezrozumiałej sztuki nowoczesnej. Wyglądając jak upiór pokonałam wszystkie schody i korytarze, aż w końcu stanęłam przed drzwiami z numerem jeden. Otworzyłam je nie kłopocząc się pukaniem i prawie upadłam na podłogę, bo ustąpiły niezwykle łatwo, a ja naparłam na nie zbyt dużą siłą.
- Tak, słucham książę?- spojrzałam na niego półprzymkniętymi oczami.
Zapadła niezręczna cisza. Książę patrzył się na mnie, może przerażony, a może nie, może bardziej zaspany-w nocy łatwo odebrać jedno jako drugie, nie byłam więc stuprocentowo pewna. Nie zareagował na moje pytanie, więc powtórzyłam je, tym razem trochę głośniej niż poprzednim razem.
- W czym mogę służyć panie? Dzwonił pan...-stłumiłam dłonią ziewnięcie i czekałam na reakcję księcia, który chyba w końcu otrząsnął się z szoku po zobaczeniu mnie w wersji "strasz albo nie wychodź" i puścił sznureczek uruchamiający dzwoneczek. Prawdopodobnie przedtem ciągle nim dzwonił.
- A...no tak, nie poznałem, przepraszam.
- Więc w czym mogę służyć?- czułam już lekkie zniecierpliwienie. Dało się je słyszeć też w moim głosie, który poza tym zdradzał niewyspanie.
- Przed chwilą dostałem wiadomość o zwołaniu "Zebrania Krajowego", w którym oczywiście jako jeden z jedenastu książąt mam wziąć udział. Musimy być najpóźniej za dwa dni, najpóźniej w  samo południe w Księstwie Centralnym. W związku z tym musimy wyruszyć jak najszybciej.
- Słucham...? Też jadę?- spytałam zaspanym głosem, będąc jeszcze częściowo w pięknej krainie marzeń sennych.
- Oczywiście, muszę mieć kogoś do pomocy- wytłumaczył, a ja miałam ochotę strzelić sobie piękny "facepalm" myśląc o tym jaka jestem głupia.
- Rozumiem, co mam spakować?- spytałam, przedtem ukrycie ziewając, nie byłam ani trochę wyspana.
- Spakuj najpotrzebniejsze ubrania, najlepiej te cieplejsze, oraz inne niezbędne ci do życia rzeczy. Od razu mówię, że ja spakuję się sam, tak będzie szybciej. Widzimy się za dwie godziny przy wejściu do zamku- powiedział i wstał z łóżka.- Liczę, że stawisz się punktualnie.
- Tak, książę. Mogę już iść?- spytałam, chcąc jak najszybciej się spakować jednocześnie nie chcąc zawieść księcia swoją opieszałością.
- Tak, tak. Im szybciej tym lepiej...- odpowiedział, w lekkim roztargnieniu już szukając czegoś widocznie ważnego na swoim biurku.
Skłoniłam się, całkowicie ignorując fakt, że książę właśnie bardzo skupił się na kartkowaniu jakiegoś notesu, ponownie ziewając, tym razem dosyć głośno i na tyle szybkim, na ile pozawalało mi moje zaspanie, krokiem ruszyłam dosyć chwiejnie w stronę swojego pokoju, ponownie nie przejmując się szukaniem przejścia dla służby.
***
Już pół godziny później siedziałam na łóżku, dokładnie składając moje nieliczne, ciepłe ubrania, tak żeby zmieściły się do mojej walizki. Na początku spakowałam oczywiście mój uniform pokojówki, bez niego nie mogłam się ruszyć, w końcu to była podróż służbowa, że tak to ujmę. Już wcześniej, a dokładnie, podczas tych trzydziestu minut o których wspomniałam wcześniej, doprowadziłam się do względnego porządku...przy okazji przez przypadek budząc Klarę, która całkowicie poważnie uznała, że jest zazdrosna, bo zawsze bardzo chciała (podobno) zwiedzić Księstwo Centralne i poznać, w taki czy inny sposób, Króla Leeteuka. Oczywiście od razu jak wyskoczyła z tym skrytym pragnieniem, bardzo dokładnie i prosto wytłumaczyłam jej, że prawdopodobnie wcale nie ma co mi zazdrościć, bo zapewne i tak nie poznam go osobiście, tak na prawdę taka możliwość miała prawdopodobieństwo prawie zerowe, a jedyne co prawdopodobnie tam zwiedzę to ciemne, duszne korytarze dla służby. Ale ona i tak uparcie zostawała przy swoim.
- Musisz mi absolutnie wszystko opowiedzieć jak wrócisz!- zakomenderowała ziewając po tym głośno, ona też była niewyspana.
- Nawet jeśli to nie będzie absolutnie nic ciekawego?- spojrzałam na nią wciąż trochę zaspanym wzrokiem, wkładając jednocześnie moją ulubioną sukienkę do walizki, bardziej z przywiązania, było to ubranie na lato, ewentualnie na wczesną jesień, ale czasami traktowałam ją po prostu jako amulet.
- Tak, absolutnie wszystko!- w podekscytowaniu energicznie pokiwała głową. Był to dosyć komiczny widok. Jakbym widziała pięciolatkę idącą do wesołego miasteczka.
- Ale teraz pozwól mi się spakować i najlepiej idź spać- poradziłam jej spoglądając w jej stronę.
- Przecież jestem już wyspana...-ziewnęła przeciągle, zaprzeczając tym samym swoim słowom.
- Oczywiście, oczywiście...- powiedziałam z bardzo dobrze wyczuwalną ironią w głosie. Klara z wyrażającym bezbrzeżne oburzenie prychnięciem wczołgała się pod kołdrę i już w chwilę później zasnęła głęboko.

Ja w tym czasie zdążyłam spakować się już do końca. Moja stara, sponiewierana walizka leżała teraz na schludnie posłanym łóżku, czekając tylko aż podejmę się ciężkiej próby zapięcia jej na klamry. To była właśnie ta najtrudniejsza część pakowania się, bo moja walizka, prawdopodobnie dlatego, że do najnowszych nie należała, uwielbiała stawiać mi opór. Tym razem jednak, tak jak zwykle w sumie, chciałam rozwiązać ten konflikt pokojowo, jednak, tak jak się w sumie można było spodziewać, druga ze stron nie chciała ustąpić za wszelką cenę i uparcie trwała przy swoim. Na początku podjęłam kilka prób zwykłego zamknięcia, ale wieko odskakiwało tylko do góry z cichym skrzypnięciem, które po kilku próbach potrafiło doprowadzić do szału. Później chciałam być bardziej sprytna, próbując zamknąć ją siłą, poprzez nacisk całego mojego ciała. Skutek był raczej marny, walizka nie zapięła się, za to moje łóżko niebezpiecznie zaskrzypiało po kilku razach. Pomyślałam wtedy, że może gdybym spróbowała na podłodze, mogłoby się udać, w końcu jest twardsza i stawia zdecydowanie większy opór niż sprężyny. Po paru chwilach próbowałam na wszelkie sposoby przycisnąć wieko. Ręką, nogą, obiema rękami, siadając na niej... W końcu miałam tego wszystkiego dość i po prostu stanęłam na walizce, która nareszcie się poddała. Wtedy też usłyszałam ciche pukanie do drzwi naszej sypialni.
-Proszę- powiedziałam na tyle głośno, żeby osoba za drzwiami mogła mnie usłyszeć ale na tyle cicho żeby nie obudzić przypadkiem Klary.
Drzwi powoli się otworzyły, skrzypiąc przy tym na tyle głośno, że po ciele przeszedł mi dreszcz, ale na tyle cicho, że Klara nie obudziła się, i kiedy stanęły w końcu otworem ujrzałam w szczelinie głowę księcia. Spojrzał się na mnie trochę dziwnym, może trochę rozbawionym wzrokiem, po kilku chwilach zorientowałam się, że wciąż stoję jak gdyby nigdy nic na najwredniejszej walizce jaką miałam okazję używać.
- Próbowałam ją zamknąć...-zaczęłam się tłumaczyć, dosyć zakłopotanym, ale chyba odpowiednim w tej sytuacji głosem i zatrzasnęłam zatrzaski dużym palcem u stopy, wydały przy tym głośne trzaski, skrzywiłam się. Sytuacja w której właśnie się znaleźliśmy, była dosyć dziwna.- Ale co tutaj robisz, panie?- spytałam, jeszcze bardziej zaskoczona niż on musiał być na widok nie stojącej na walizce.
Książę wyglądał trochę na zmieszanego, zawahał się przez chwilę z odpowiedzią.
- Przyszedłem głównie sprawdzić czy nie zasnęłaś- powiedział wciąż stojąc z głową w drzwiach.- Ale widzę, że chyba jesteś już gotowa do drogi?- spojrzał pytająco na walizkę na której wciąż stałam.
- Emm...tak, panie- przytaknęłam i zeskoczyłam z mojej, zapiętej już na szczęście, walizki.- Muszę tylko założyć mój płaszcz, książę- wskazałam na odzienie wierzchnie wiszące na drzwiach od łazienki.- Nie trzeba było przychodzić, panie. Jeślibym się spóźniła, miałabym wyrzuty sumienia, a poza tym mogłoby to być powodem do zwolnienia mnie, więc nie ma powodu do obaw, książę.
Szybkim ruchem zdjęłam płaszcz i założyłam go  również w mgnieniu oka. Poniosłam z ziemi swoją wypchaną po brzegi, grubymi, ciepłymi ubraniami walizkę i ruszyłam żwawo w stronę drzwi.
- Wstąp jeszcze do kucharza po prowiant na drogę, a potem zaczekaj przy wejściu- powiedział, ja skłoniłam się nisko, na znak, że go zrozumiałam. Kiwnął głową i ruszył spokojnym krokiem w stronę schodów.
Wyszłam więc z pokoju i cicho zamknęłam drzwi na klamkę, nie zapominając o śpiącej w środku Klarze. Kiedy szłam już w stronę schodów prowadzących do korytarza na którego końcu były drzwi do kuchni, zdążyłam zobaczyć jak książę znika za najbliższym rogiem podziemnego korytarza w którym aktualnie się znajdowaliśmy, szedł w stronę drugich schodów- tych prowadzących od razu na piętro sypialniane, tych z których skorzystałam prawie godzinę temu. A ja, ruszyłam tym razem dobrze znaną sobie drogą prowadzącą od razu do kuchni. Taszczyłam po ziemi swoją walizkę, starając się być najciszej jak tylko potrafiłam. Pokonałam z cichym stukotem schody i stanęłam przed drewnianym wrotami, przez które już teraz sączył się niesamowicie smakowity zapach. Zostawiłam przed drzwiami bagaż i ostrożnie weszłam do środka. Kucharz, mimo tak wczesnej (lub późnej, zależy jak na to spojrzeć) pory, pracował ciężko, manewrując między piecykiem, a licznymi blatami. Zdawało się, że nie zauważył, że ktokolwiek wszedł do kuchni. Jak zwykle zresztą.
- Proszę pana...?- zawołałam ostrożnie. Wiedziałam, że nienawidzi jeśli ktokolwiek mu przeszkadza podczas pracy. Wkładał w nią całą swoją pasję i była dla niego prawie całym życiem.
- Słucham?- odburknął, krojąc przy tym marchewkę na jednym z blatów w idealną kostkę.
- Dzień dobry... książę przysłał mnie po prowiant na drogę- stłumiłam nagłe ziewnięcie dłonią.
- Na blacie leży- powiedział wrzucając marchewkę do garnka prosto z deski do krojenia.
- Na którym?- spytałam, trochę ich tutaj było.
- Ech...- westchnął zirytowany i odłożył nóż.- Tutaj są przecież...- podniósł dwa, dosyć duże drewniane pudełka i jedno kartonowe, też nie należące do niewielkich, z blatu w głębi kuchni i podał mi je ponaglając mnie energicznymi ruchami głowy.
Ostrożnie zabrałam wszystkie pudełka i ukłoniłam się z wdzięcznością kucharzowi który już nie zwracał na mnie uwagi, bo mieszał coś w wielkim garze stojącym nad miło trzaskającym ogniem. Jak najciszej potrafiłam, wyszłam z kuchni, mona było powiedzieć, że dla tego pracującego tam kucharz, było to całe królestwo. Ale nie dla mnie, niezbyt lubiłam przebywać w tej kuchni, tak samo w jej pobliżu. Pan kucharz rozsiewał wokół siebie niesamowicie mroczną aurę, od razu chciało się uciekać. Tak też zrobiłam. Czym prędzej położyłam zapakowane w drewniane pudełka jedzenie na mojej walizce i z porządnie ułożoną piramidą, ruszyłam ku wejściu głównemu. Lekkie to to nie było, nie będziemy się oszukiwać, już sama moja walizka musiała ważyć dobrą tonę, a jedzenie, jakby nie było, też ważyło swoje co nie co. Duże co nie co, że tak to delikatnie ujmę. Chwiałam się lekko na boki przez ten ciężar, ale na szczęście nikt mnie nie mógł widzieć raczej o tej godzinie, więc z uśmiechem wyrażającym bezgraniczne rozbawienie dokiwałam się powolnymi kroczkami do głównych wrót zamku. Tak jak sę spodziewałam, wrota były otwarte, więc bez wahania wyszłam na kamienisty podjazd i stanęłam na kamiennej ścieżce między drzewkami owocowymi. Owoców już dawno na nich nie było, niedawno zaczęła się zima, podobno dosyć sroga w tym rejonie kraju, a między równo posadzonymi drzewami w tak samo równych stosach leżały opadłe liście.
Drzewa były całkowicie nagie, co w nocy tworzyło dosyć mroczną atmosferę. Powoli zaczynały mnie boleć ręce pod ciężarem trzymanego bagażu i uznałam, że nic nie zaszkodzi jak położę to wszystko na ziemi. Przykucnęłam więc ostrożnie, żeby niczego nie upuścić, po czym najdelikatniej jak potrafiłam, odłożyłam wszystko na ścieżkę. Poczułam wyraźną ulgę i w końcu rozluźniłam zmęczone ręce, bo nie były to zbyt lekkie rzeczy, ale wydaje mi się, że wspomniałam o tym już wcześniej, może nawet kilka razy. Niebyt wiedziałam co ze sobą zrobić, bo tak naprawdę miałam tylko czekać, więc oparłam się plecami o najbliższe drzewo i wpatrzyłam się w rozgwieżdżone niebo prześwitujące między nagimi gałęziami drzew nade mną. Widziałam niektóre konstelacje które kiedyś pokazała mi przyjaciółka którą poznałam w szkole dla służących. Konstelację "Motyl" pamiętałam najlepiej, ale to pewnie dlatego, że motyl czasami może być symbolem śmierci, a moja przyjaciółka zmarła niedługo po naszym rozstaniu w małej posiadłości w Zamglonym Księstwie, którym wtedy władał i wciąż włada tajemniczy książę Heechul. Motyle od tamtej pory kojarzą mi się tylko i wyłącznie ze śmiercią, nie widzę w nich nic wesołego, mimo że wszyscy wkoło uważali je za dobry zwiastun, widzę tylko piękną melancholię krótkiego, delikatnego życia, które znika tak szybko jak szybko się pojawiło.
Wpatrywałam się więc uważnie w ciemne niebo, co wzbudziło we mnie nagły przypływ smutku, związany z wspomnieniami z mojej niejasnej przeszłości, przez nagły napływ emocji, po moim policzku popłynęła samotna, słona łza.
Nie wiem czy stałam wpatrując się w gwiazdy nade mną, na tym mrozie długo, czy raczej krótko, ale w końcu usłyszałam kroki dochodzące od strony wrót i stukot końskich kopyt na dróżce, odgłosy dochodziły z dwóch przeciwnych sobie stron. Nie zwróciłam na te odgłosy większej uwagi i wciąż wpatrywałam się w piękne niebo, bez żadnej chmurki ograniczającej widoczność.
I wtedy usłyszałam za uchem niespodziewany szelest.
-Bu!- ktoś złapał mnie za ramiona. Krzyknęłam cicho, ale szybko stłumiłam krzyk, przypominając sobie, że źle by było jeśli bym kogoś obudziła. Odwróciłam się szybko.
Przede mną stał nieznajomy mężczyzna, mniej więcej w moim wieku. Miał długie do ramion, czarne, postrzępione włosy, wąski nos i spoglądające spod poszarpanej grzywki, przyjazne, brązowe oczy. Na jego twarzy malował się tryumfalny uśmiech.
- Kim ty jesteś?- spytałam zaskoczona widokiem całkiem nowej twarzy.
- Ashley, zamkowy woźnica. Do usług- skłonił się, ale widziałam, że go to bawi.
- Myślałam, że Ashley to żeńskie imię...- rozbawiło mnie to trochę, ale spróbowałam nie dać tego po sobie poznać.
- A ty jak masz na imię, jeśli można spytać?- wydawał się być niezrażony, albo po prostu przywykł do tego typu komentarzy.
- Lacie, książęca pokojówka- przedstawiłam się, naśladując udawaną wytworność mężczyzny.
- To dla mnie zaszczyt poznać taką damę jak ty- skłonił głowę z szerokim uśmiechem na ustach.
- Ależ cały zaszczyt przypada mi, wielmożny paniczu Ashley- dygnęłam z rozbawieniem.
W chwilę później, oboje śmialiśmy się jakbyśmy znali się nie od dwóch minut, ale od początku naszego istnienia. Miłe rozpoczęcie nowej znajomości.
Kiedy już przestaliśmy się śmiać, zobaczyliśmy, że książę stoi oparty o powóz stojący kilka metrów dalej. Wpatrywał się w nas z pobłażliwym uśmiechem. Pewnie stał tam już dłuższą chwilę. Byłam pewna, że to do niego należały kroki dochodzące od strony zamku.
- Aa...witaj panie- Ashley skłonił się nisko, a ja od razu poszłam w jego ślady.- Zapraszam do powozu książę.
Mój nowy znajomy podszedł do drzwiczek powozu, otworzył je i książę wszedł do środka. Później razem zapakowaliśmy do skrzyni z tyłu powozu wszystkie nasze bagaże. Wszystko było gotowe, można było śmiało ruszać w drogę. Zajęliśmy we dwoje miejsca na koźle i powóz ruszył, poczułam na twarzy ostre ukłucia zimnego powietrza.
- Interesujące...-westchnęłam próbując schwytać podbijane w górę liście, które spadły później niż inne. Nie udawało mi się to.
- Cóż jest takiego interesującego?- spytał woźnica, wciąż wpatrzony w drogę.
- Wiesz...zwykle podróżowałam w środku, nigdy na zewnątrz, to ciekawe przeżycie- wytłumaczyłam z uśmiechem na ustach.
- Przestanie być takie ciekawe mniej więcej za dwie, może trzy godziny- wzruszył obojętnie ramionami i uśmiechnął się lekko.- Odczujesz wtedy cały mróz jakiego nie czujesz teraz ze zdwojoną siłą.
- To zniechęca- niechętnie przyznałam mu rację.- Ale jak na razie spróbuję się cieszyć ciepłem które jeszcze czuję- posłałam mu szeroki uśmiech i wlepiłam wzrok w mijany krajobraz.
Dopiero co wyjechaliśmy z terenów zamku, który wciąż było jeszcze widać jeśli się dostatecznie wychyliło, ale dookoła już zaczęło się robić pusto. Sady, ogrody warzywne i kwiatowe, zostały zastąpione przez dzikie łąki, a później ujrzeliśmy również pola należące do mieszkańców okolicznych wsi. Nic na nich nie rosło, niedawno minął czas zbiorów i ziemia leżała odłogiem. Krajobraz był smutny, a mrok nocy nadawał mu odrobiny grozy, wpatrując się w mijane pola pomyślałam, że miło byłoby leżeć teraz w ciepłym, miękkim łóżku i spać smacznie, nie przejmując się niczym. Ziewnęłam przeciągle, zakrywając usta dłonią, zdałam sobie sprawę, że przydałaby mi się jeszcze mała chwilka snu.
- Mogę mówić na ciebie "Ash", a nie "Ashley"?- spytałam bez uprzedzenia.
- Tak, w sumie nawet lepiej to brzmi- wzruszył ramionami i on również ziewnął.
- No więc Ash- zaczęłam trochę niepewnie- czy dałoby radę się tutaj jakoś zdrzemnąć? Bo zanim dojedziemy to wyewoluuję w zombie.
Uśmiechnął się do mnie, wyraźnie rozbawiony.
- Jasne, ale nie za długo- powiedział- bo łatwo można zlecieć. Jakby się coś działo, to cię obudzę.
- Dziękuję.
Po chwili moje oczy zamknęły się i trafiłam do krainy snów.
***
Poczułam delikatne szturchnięcie w lewe ramię. Mruknęłam coś niezrozumiałego, nawet dla mnie, pod nosem i otworzyłam zaspane oczy. Pierwszą rzeczą którą zauważyłam, była pocieszająca jasność dnia oblewająca nas długimi promieniami. Drugą rzeczą, jak i również trzecią, była twarz Asha i księcia. Uśmiechnięci, spojrzeli na siebie porozumiewawczo, zdałam sobie sprawę, że są w bardzo dobrych stosunkach między sobą, mogłabym nawet zaryzykować stwierdzenie, że są przyjaciółmi.
- Postój, zjemy śniadanie- z uśmiechem na twarzy oznajmił Ashley.
Zeskoczyłam energicznie z wozu i ruszyłam żwawo w stronę skrzyni będącej z tyłu wozu. Od razu znalazłam drewniane pudełka z prowiantem. Jedno z dwóch drewnianych podpisane było "obiad", drugie "śniadanie", wyjęłam je i położyłam obok. Byłam ciekawa co skrywa ostatnie, kartonowe pudełko, bo na pewno nie było to jedzenie, którego pod dostatkiem musiało być w dwóch pierwszych. Jego odnalezienie też nie sprawiło mi problemu, leżało zaraz obok "obiadu". Już za chwilę przekonałam się, że moja ciekawość w tym wypadku okazała się wyjątkowo dobra, bo w kartonowym pudełku, były sztućce i talerze dla trzech osób i trzy tace, również drewniane, czyli wszystko co było nam aktualnie potrzebne do szczęścia. Wiedziałam z doświadczenia i z teorii, że moją powinnością jako kobiety i służącej, w tym wypadku pokojówki, było podanie im jedzenia, poza tym na piramidzie społecznej obydwoje byli wyżej ode mnie, nie oszukujmy się, ja stałam prawie na najniższym stopniu. Ale nie było jeszcze najgorzej, nie byłam ani żebrakiem, ani złodziejką. Tylko służącą która, z obowiązku wynikającego z zawodu i płci, musi obsłużyć mężczyzn w których towarzystwie się znajduje. Tak zostałam w końcu wychowana, a potem nauczona w szkole, nic niezwykłego, po prostu wpito mi to do głowy długimi, grubymi gwoździami. Zamknęłam więc ciężkie wieko skrzyni na bagaże i ułożyłam na niej równo trzy tace, po jednej dla każdego, dla mnie dla Donghae i dla Asha. Otwarłam drewniane pudło i ucieszyłam się niezmiernie widząc, że kucharz już podzielił wszystko na porcje i zapakował wszystko w papier termiczny, ciepło ani nie wleciało, ani nie wyleciało, więc szykowało się ciepłe, pożywne śniadanie, idealne znając zdolności naszego zamkowego kucharza. Wyłożyłam wszystko na talerze, starając się, żeby nie wyglądało to jakby zostało wyrzucone przypadkowo z kubła na resztki, po czym ostrożnie wzięłam dwie z trzech drewnianych tacy i ruszyłam w stronę woźnicy i księcia. Kiedy tylko wyszłam zza wozu, zauważyłam, że zdążyli już rozstawić ławę turystyczną, siedzieli przy niej i rozmawiali w najlepsze, jak starzy, dobrzy, a nawet bardzo dobrzy przyjaciele. Nie zauważyli mnie wcale kiedy stanęłam kilka metrów od ławy i stałam tak przez krótką chwilę, trzymając obydwie tace, ale potem przypomniałam sobie, że w końcu i oni i ja, musimy coś zjeść na śniadanie, a ja tylko to w tamtej chwili opóźniałam. Podeszłam więc zdecydowanym krokiem do stołu i położyłam przed każdym z mężczyzn tacę z jedzeniem. Byli tak zajęci rozmową, że dopiero kiedy położyłam ich tace na stole po raz drugi, z głośnym trzaskiem drewna o drewno, zauważyli moją obecność.
- Smacznego!- wykrzyknęłam z entuzjazmem, który nawet mnie trochę zaskoczył, ukłoniłam się, może trochę zbyt energicznie, przez co moje włosy śmiesznie podskoczyły i wróciłam do skrzyni na tyłach powozu po swoje jedzenie.
Wzięłam swoją tacę w ręce i już chciałam iść żwawym krokiem w stronę stołu, kiedy uznałam, że najprawdopodobniej tylko bym im przeszkadzała i moja obecność zniszczyłaby tą przyjacielską atmosferę. Poza tym chciałam jeszcze w międzyczasie znaleźć mój szkicownik, który powinien być w drugiej kieszeni mojej walizki, w tej którą da się bez problemu zamknąć, ale za dużo się w niej nie mieści. Chciałam mieć coś konkretnego do roboty podczas dalszej części podróży.
Otworzyłam skrzynię jedną ręką, bo w drugiej trzymałam tacę z jedzeniem i przerzuciłam wszystko w skrzyni tak, żeby móc bez problemu sięgnąć do kieszeni mojej walizki. Na szczęście ta dobra kieszeń była od strony zewnętrznej i z łatwością mogłam się do niej dostać. Niestety, tylko teoretycznie. Ta była zamykana na zamek błyskawiczny. Spróbowałam odsunąć go jedną ręką, ale zamiast zamka, to walizka zmieniła swoje położenie. Spróbowałam to zrobić bardziej energicznym ruchem, suwak przesunął się kawałek. Uznałam wtedy, że nie ma innego wyjścia, jak rzucać ręką na wszystkie strony świata, niczym człowiek potraktowany prądem, tylko tak mogłam otworzyć walizkę jedną ręką. Więc tak też zrobiłam, ręka jak złamana-nana-nana-nana. Wyglądało to zapewne dosyć, jak nie bardzo komicznie i zaczęłam cicho, sama z siebie się śmiać, kiedy sobie to wyobraziłam. W końcu, po długiej i męczącej szarpaninie, walizka otwarła się, a ja mogłam wyciągnąć swój cenny szkicownik. Zapięłam walizkę, co nie było już na szczęście takie trudne jak otworzenie jej, po czym oparłam się o powóz i w całkowitym spokoju zjadłam swoje śniadanie, okazało się niezwykle smaczne, ale tylko tego można było się spodziewać po naszym zamkowym kucharzu- czystej perfekcji. Jadłam, delektując się każdym kęsem, a obok mnie leżał mój szkicownik, a w środku, w specjalnych przegródkach schowane były podstawowe przybory do rysowania. Kilka różnych ołówków, nie należąca do najnowszych gumka do mazania, prosta, drewniana strugaczka... tak na prawdę wszystko co było mi potrzebne do szczęścia. Ale to szczęście musiało zaczekać, bo ja musiałam niestety posprzątać. Wzięłam więc swoją tacę i talerze, po czym ruszyłam w kierunku stolika przy którym powinien siedzieć książę z woźnicą. Nie było ich, trochę ułatwiło mi to sprawę. Zabrałam z ławy ich puste tace i ruszyłam w poszukiwaniu jakiejś wody. Przeszłam kilka kroków, ale po chwili stwierdziłam, że lepiej zabrać ze sobą też szkicownik, bo mogłaby wyniknąć niezręczna sytuacja, jeśli ktoś przypadkiem zobaczyłby jego zawartość. Odwróciłam się na pięcie i szybko podeszłam na tył naszego wozu, szkicownik leżał nietknięty, tak jak go zostawiłam więc wzięłam go pod pachę i czym prędzej powędrowałam w lewo, bo właśnie słyszałam stamtąd cichy szum wody, który mógł świadczyć o obecności rzeczki. Nie myliłam się. Po przejściu przez równiutką ścianę z drzew, zobaczyłam spokojnie płynącą, przejrzystą rzeczkę. Doskonale wiedziałam, że woda jest zimna, no w końcu była zima, ale moje ręce były już dobrze przyzwyczajone do tego typu sytuacji, tak przynajmniej mi się wtedy wydawało, jednak kiedy tylko zanurzyłam talerz w wolniutko płynącej wodzie, przeszedł mnie dreszcz. Uznałam, że najlepiej zrobić to jak najszybciej się da. Odłożyłam mój szkicownik na bok i energicznym ruchami umyłam wszystko, co miałam do umycia, ale i tak było mi zimno, ale musicie mi uwierzyć na słowo. Lakierowane drewno dało się bardzo szybko umyć i oczywiście nie wsiąkało wody, więc w kilka chwil pozbyłam się swojej roboty. Zebrałam wszystkie naczynia na zgrabny stosik i dokładając na sam szczyt szkicownik, ruszyłam ostrożnym krokiem z powrotem. Kiedy już wyszłam zza drzew, które zaczepiały co chwilę o talerze, zauważyłam Asha który zaglądał przez drzwi do wnętrza powozu, zapewne w środku już siedział książę i pewnie po prostu ze sobą rozmawiali.
Ja wrzuciłam bez ładu i składu naczynia do kartonowego pudła, które zaś wrzuciłam, też bez ładu i składu, do skrzyni, a potem, zabierając ze sobą mój bezcenny szkicownik, rozsiadłam się najwygodniej jak potrafiłam na koźle i postanowiłam narysować to co widziałam przed sobą, przynajmniej tyle ile zdążę przed tym jak ponownie ruszymy w dalszą drogę.
Przede mną biegła wąska dróżka okolona po bokach gęsto posadzonymi pasami drzewek iglastych. Znikała za ostrym zakrętem kilkanaście metrów dalej, ukazując ścianę drzew od wewnętrznej strony. Prezentowało się to bardzo malowniczo, biorąc pod uwagę, że były to zimozielone drzewa iglaste i odcinały się wyraźnie od krajobrazu za nimi- zimnych łąk bez kwiatów z ciemną trawą. Stwarzało to optymistyczną atmosferę, co było zdecydowanie dużą odmianą od szarości mijanych wcześniej pól. W końcu zaczęłam rysować, z początku każdą kreskę stawiałam ostrożnie i delikatnie, ale po paru chwilach moja dłoń zaczęła poruszać się szybciej, nadając mojej pracy typowej dla mnie dynamiki, graniczącej z lekka z artystycznym szaleństwem. W końcu główne kontury były zaznaczone rozedrganymi kreskami, zajęło mi to nie więcej niż pięć minut. Wtedy usłyszałam skrzypnięcie drewna, to wrócił Ash. Usiadł obok mnie i chwycił wodze.
- Czas ruszać- rzekł z nieskrywaną radością w głosie, bardziej do siebie niż do mnie, a powóz ruszył z silnym szarpnięciem.
A ja starałam się jak najdokładniej zapamiętać każdy szczegół miejsca które opuszczaliśmy, żeby jak najlepiej oddać jego piękno. Kształt drzew, padanie światła, układ kamieni...wszystko to wydało mi się niezwykle wyjątkowe na swój sposób, a ja chciałam zachować to wszystko w swojej pamięci. Skupiłam się więc maksymalnie na tym co widziałam, czymś co okazało się tak naprawdę po prostu niedawnym wspomnieniem, bowiem to miejsce zostało dobre kilkadziesiąt metrów w tyle za nami, ale nie myślałam o tym, po prostu chciałam to zapamiętać.
- Ale dziwnie wyglądasz- usłyszałam rozbawiony głos Asha.
- To znaczy...?- spytałam wolno odwracając głowę w jego stronę.- Czemu dziwnie?
- No...po prostu dziwnie- wzruszył ramionami.- Wyglądałaś jakbyś w połowie spała, a w połowie myślała nad czymś. Miałaś tak śmiesznie zmrużone oczy- zademonstrował to i-mogę się o to założyć- wyglądał sto razy zabawniej niż ja chwilę wcześniej.
Uśmiechnęłam się rozbawiona i wymownie wskazałam mu kciukiem na drogę przed nią, zrozumiał od razu i od razu zaczął pilnować tego jak jedzie, po chwili skupił ponownie na tym całą swoją uwagę. A ja powróciłam do mojego zaczętego rysunku.
Uznałam, że przywołałam w pamięci wystarczająco dużo szczegółów aby móc nanieść je na kartkę.
Moja ręka ponownie zaczęła ostrożnie poruszać się nad kartką, zostawiając na niej dokładne linie i cienie dokładnie tam gdzie według mnie powinny się znaleźć. Starałam się jak mogłam, ale w pewnym momencie moja ręka w niekontrolowany sposób przyśpieszyła, nie panowałam nad nią wcale, jednak rysunek wciąż nabierał wyjątkowo dokładnych szczegółów. Jednak nie chciałam rysować w ten sposób, oderwałam więc rękę od kartki- jak się okazało- w idealnym momencie. Powóz po raz pierwszy od dłuższego czasu podskoczył na większym kamieniu. Czyżbym instynktownie przewidziała co się stanie? Nie, było to zbyt nieprawdopodobne.
Spojrzałam na swój rysunek i zauważyłam coś dziwnego- pokolorowałam go dokładnie w połowie, tak jakbym narysowała kreskę i pokolorowała do niej, nie wyjeżdżając za nią ani milimetra. Wydało mi się to wtedy brzydkie i tandetne, od razu przewróciłam kartkę, uznałam że już wystarczająco dużo narysowałam na ten dzień.
- A tak właściwie...to czemu nie zjadłaś z nami?- znienacka spytał woźnica.
- Emm...nie chciałam przeszkadzać, wydajesz się być bliskich stosunkach z księciem, pomyślałam że jak się dosiądę to może się zrobić niezręcznie- wzruszyłam ramionami, jednocześnie zaciskając dłoń mocniej na szkicowniku.- Poza tym musiałam coś pilnie znaleźć.
- Aaa... a więc o to chodzi- kiwnął głową ze zrozumieniem.- Nie powinnaś się czuć niezręcznie, książę to też człowiek, jak ja i ty...
- Ale on stoi na szczycie drabiny społecznej,- przerwałam mu w pół zdania, a widząc, że zamierza coś jeszcze powiedzieć, dodałam- poza tym jestem jego służącą. Służba nie powinna być częścią prywatnego życia swojego pana- zrobiło mi się źle, nie dlatego, że te słowa były głupie, ale dlatego że naprawdę w nie wierzyłam. To znacznie pogarszało sytuację, wiedziałam to, że jestem gorsza i w dodatku w to wierzyłam, kłębek żałości. Instynktownie się skrzywiłam na samą tą myśl.
- Po twojej minie widzę, że niezbyt ci to pasuje- stwierdził obojętnym tonem.- Donghae to bardzo przyjacielski i sympatyczny koleś.
- Widziałam- zabrzmiało to dosyć oschle, nie chciałam żeby to tak zabrzmiało.
- Czyżby kogoś tutaj pożerała zazdrość...?- spytał trochę ciszej, nachylając się przy tym trochę w moją stronę. Nie zaprzeczę, to pytanie wkurzyło mnie bardziej niż powinno, wskutek czego spiorunowałam Asha morderczym wzrokiem. On w zamian tylko uśmiechnął się tryumfalnie.
- Ja nie mam prawa nawet myśleć o jakichkolwiek kontaktach z księciem jeśli nie wymaga ich moja praca- wytłumaczyłam tonem nie znoszącym sprzeciwu.-Nie powinieneś nawet myśleć o tym, żeby zadawać mi takie pytania.
- No dobrze, dobrze...- wzruszył obojętnie ramionami.- A zmieniając całkiem temat...mógłbym obejrzeć twoje rysunki?-spytał.
- Musisz trzymać wodze, geniuszu- przypomniałam mu, wskazując jedną ręką biegnące przed nami konie które ciągnęły wóz.
- Aa... no tak, zapomniałem- zaśmiał się nerwowo.- Ale to mi się zdarza, zwykle.
Wzruszyłam ramionami i zaczęłam ponownie podziwiać mijany krajobraz. Już dobrą chwilę czasu jechaliśmy pod osłoną gęstego lasu. Rozglądałam się, podziwiając gęstwinę drzew, które mimo że były nagie, ograniczały widoczność do kilku metrów. Krajobraz wyglądał surowo, ale pięknie. Odwróciłam się do Asha, żeby pokazać mu to piękno...ale, właśnie wtedy coś usłyszałam. Na początku był to tylko cichy szelest suchych traw, ale potem usłyszałam już wyraźniejszy trzask łamanych gałęzi. Woźnica spojrzał na mnie, on też to usłyszał, jego oczy wyrażały zdziwienie, ale widziałam w nich też odrobinę niepokoju.
- Nie wiem kto  to, ale nie mogą wiedzieć, że jedzie z nami książę. Rozumiesz w czym rzecz?- spytał a ja wyczułam nutkę niepokoju również w jego głosie,
- Rozumiem- przytaknęłam i kiwnęłam głową, chcąc jeszcze bardziej o tym zapewnić.
I w chwilę potem, jakieś dwadzieścia metrów przed naszym wozem stanął człowiek. Miał czarne włosy z pojedynczymi, niebieskimi pasmami sięgające ramion, krył je czerwonym, trójkątnym kapeluszem z długim, białym piórem sterczącym w górę. Był niewysoki, dosyć wątłej budowy. Ubrany był w krwistoczerwony frak, pod którym miał śnieżnobiałą koszulę. Jego podbródek porastał kilkudniowy, ciemny zarost. Miał mały, zadarty nos, wąskie usta i małe, przenikliwe oczy skryte pod gęstymi, czarnymi brwiami. Jego mina wyrażała determinację, zimną determinację, oraz nieskrywaną wrogość. Usta wykrzywił w zdecydowanie wrogim uśmiechu, tak pasującym do jego oczu, a jego wrogie zamiary potwierdzała wymierzona w nas zakrzywiona szabla. Od razu można poznać, że to zwykły rzezimieszek, mimo wszystko uznałam, że wygląda dumnie i nie wydaje się być jednym z tych tępawych prymitywów które zwykło się spotykać na drodze. Wyglądał na jednego z tych mniej prymitywnych- co znaczyło, że jest albo bardziej niebezpieczny, albo o wiele łatwiej będzie się z nim dogadać.
Liczyłam na tą drugą opcję.
- No proszę, proszę...kogo my tutaj mamy...?- spytał podchodząc bliżej.- Wyjdźcie wreszcie zza tych drzew tępe mutanty- krzyknął chwilę po tym za siebie zirytowanym głosem, jednak i tak słychać w nim było nutkę sympatii. Miło było usłyszeć, że ma jakiekolwiek uczucia do kogokolwiek.
- Idziemy wyliniała jaszczurko- kilka sekund później dało się usłyszeć zza drzew.- nie bulwersuj się tak, bo robisz naszym ofiarom komedię za darmo.
Na drogę weszło trzech mężczyzn. Każdy z nich wysoki i szeroki w ramionach. Wszyscy trzej trzymali w rękach drewniane pałki. Wzdrygnęłam się na sam widok, co najwyraźniej zauważył ubrany na czerwono człowieczek.
-Och, panienko, nie denerwuj się, używamy ich tylko w razie oporu- zapewnił przymilnym głosem.- Mam szczerą nadzieję, że nie będziemy musieli ich użyć, szkoda by było przestawić takie ładne buźki, takim młodym osóbkom, nieprawdaż?- zaśmiał się nieprzyjemnie.
- Przepraszam pana, ale czy mogę całą sytuację wyjaśnić mojemu panu?- spytał Ash.- Prawdę mówiąc my dwoje nic nie możemy zrobić, bez jego zgody.
- Niech ci będzie- mężczyzna machnął swoją szablą na znak zgody.- Ale szybko, śpieszy mi się, Adela gotuje dzisiaj gulasz- ostatnie zdanie powiedział lekko rozmarzonym głosem.
Ashley podszedł do drzwiczek wozu i cicho spytał o coś księcia. Widziałam tylko jak machnął ręką, a potem odpowiedział woźnicy tak, że ponownie nic nie zdołałam usłyszeć.
- A więc rozwiązujemy sprawę polubownie, czy może wasz pan chce zgrywać bohatera?- spytał opryszek znudzonym głosem.
- Nasz pan uznał, że nie ma sensu z wami walczyć- wzruszył ramionami woźnica.- Nasz cały dobytek leży w skrzyni z tyłu wozu- powiedział to wszystko zrezygnowanym tonem. Słyszałam też w jego głosie nutkę rozczarowania i...gniewu.
- Miło się robi z wami interesy- powiedział mężczyzna i ruchem dłoni przywołał do siebie resztę złodziejaszków.- Zabierzcie wszystko i spadamy, gulasz Adeli czekać nie może.
W ciągu następnych kilku minut złodzieje opuścili wieko pustej już skrzyni z tyłu wozu, a jak odsunęli się na bezpieczną odległość, ruszyliśmy z kojącym stukotem kopyt w uszach. W jednej chwili straciłam humor. W tej walizce były prawie wszystkie moje ubrania, a na pewno wszystkie ciepłe. Jedyne co w tej chwili mnie chociaż trochę pocieszało, to to że udało mi się w ogóle ujść z życiem i to, że przynajmniej udało mi się uratować mój szkicownik. Mogę śmiało powiedzieć, że był dla mnie prawie bezcenny, ale jeśli by mi go odebrali, zapewne stałaby się rzecz jeszcze straszniejsza niż brutalny atak smutku na mnie. Jak pewnie pamiętacie, wewnątrz znajdował się portret księcia- podpisany w rogu "Książę Donghae". Nie wyobrażacie sobie nawet, jakie kłopoty mogłyby nam grozić, jeśli którykolwiek ze zbójów chociażby spróbował go otworzyć. Dlatego teraz spoczywał bezpiecznie ukryty...pod moją grubą, zimową spódnicą. Schowałam go tam właściwie impulsywnie, nie myślałam nawet o tym co robię, po prostu skorzystałam z okazji która nadarzyła się kiedy cała banda złodziejaszków stała za powozem przeszukując skrzynię. 
Po spokojnym, kulturalnym rabunku ruszyliśmy, my w jedną, a złodzieje w drugą stronę.
Jechaliśmy szybko, bez żadnego słowa, aż w końcu wyjechaliśmy spomiędzy gęstych, nagich drzew.
***
Wczesnym wieczorem dojechaliśmy do Zimowego Pałacu w księstwie centralnym, należącego do Króla Leeteuka. Był to naprawdę imponujący budynek otoczony pięknymi ogrodami, które mimo zaczynającej się zimy zachwycały bogactwem barwnych roślin. Ja jednak wcale nie zwracałam uwagi na jego piękno, byłam okrutnie zmęczona i zdołowana rabunkiem. Jedyne co mi w tamtej chwili zostało, to szkicownik który wciąż spoczywał bezpiecznie ukryty pod materiałem mojej spódnicy, na moich kolanach. Zeskoczyłam z wozu w tym samym momencie co Ash. Wyglądał na wściekłego. Otworzył drzwi powozu i od razu jak głowa księcia z niego wyjrzała, zaczął mówić podniesionym głosem.
- Mieliśmy mieć eskortę już przed tym lasem!- krzyczał.- Nie wiesz może coś na ten temat książę?- był wściekły, nie panował nad sobą.
- Drogi Ashley- zaczął książę spokojnym tonem.- Eskortę miał przysłać mój drogi brat, ale chyba znowu postanowił zrobić sobie ze mnie żarty- wzruszył ramionami,- nie mam na niego żadnego wpływu.
- A co z naszymi rzeczami?- spytał wzburzony.- Dla ciebie może to nic, ale my nie należymy do rodziny królewskiej, nie tak łatwo nam kupić ubrania, czy inne tego typu rzeczy!
Na chwilę zapadła niezręczna cisza.
- Dobrze, zrobię coś z tym- Donghae zachował spokój- ale radziłbym ci zachować chociaż pozorny spokój, wokół są ludzie. Rozmówię się z moim bratem jeszcze przed zebraniem. A teraz, proszę, odprowadź powóz do powozowni, a konie do stajni. Porozmawiamy o tym później.
A ja o prostu stałam obok i próbowałam zrozumieć zaistniałą właśnie, dosyć niezrozumiałą sytuację. Niestety, moja krótka chwila wolności została szybko przerwana przez jakąś kobietę. Schwyciła mnie mocno za rękę i pociągnęła za sobą, mówiąc coś o wielkiej wadze preferencji księcia co do posiłków.
No tak, przecież w końcu byłam służącą.

1 komentarz: